Historyczny zakład karny w Kristianstad na południu Szwecji tej jesieni otworzył bramy. Ostatni osadzeni opuścili mury więzienia, a do środka wpuszczono ciekawskich, którzy na własne oczy mogli obejrzeć miejsce kaźni mężobójczyni Anny Mansdotter, ściętej w 1890 r. Był to ostatni wyrok śmierci wykonany w Szwecji na kobiecie opisywanej później w wielu książkach i przedstawianej w filmach.
Podobny los spotkał najstarsze szwedzkie więzienie w Norrköpingu (bliżej Sztokholmu), zbudowane w 1790 r. Również ono było widownią wielu wydarzeń, zwłaszcza spektakularnych ucieczek najsłynniejszego w historii tego kraju szpiega Stiga Berglinga i znanego gangstera Clarka Olofssona, który przed 40 laty przez prawie tydzień przetrzymywał zakładników w banku w centrum Sztokholmu, co przyczyniło się później do stworzenia powszechnie używanego dziś na świecie pojęcia „syndrom sztokholmski”.
Mylące statystyki
W szwedzkich więzieniach siedzi nadal ok. 4800 osób, ale to najmniej w nowożytnej historii. Szwecja przoduje pod tym względem w Europie. W Polsce na przykład przetrzymuje się w zamkniętych zakładach 86 tys. ludzi, a dalsze 30 tys. czeka z wyrokami na zwolnienie miejsca w zatłoczonych więzieniach. Jeśli porównać to z liczbą mieszkańców obu krajów, okaże się, że mamy proporcjonalnie trzy-, czterokrotnie więcej osób pozbawionych wolności niż po drugiej stronie Bałtyku.
Tej drastycznej różnicy nie tłumaczą statystyki przestępczości. Poziom bezpieczeństwa jest w obydwu krajach podobny, chociaż kryminolodzy wystrzegają się porównań z uwagi na różne definicje przestępstw i sposoby ich traktowania. Dla przykładu Szwecja przoduje w Europie w statystyce gwałtów i innych wykroczeń seksualnych. Ale szwedzkie kobiety nie wahają się zgłaszać policji przypadków molestowania seksualnego, które w innych krajach potraktowane byłyby tylko jako „końskie zaloty”. Nie powstrzymują się także od oskarżania partnerów (w krańcowych przypadkach nawet mężów) o gwałt, jeśli doszło do stosunku seksualnego bez zgody kobiety. Przekonał się o tym słynny twórca portalu WikiLeaks Julian Assange, którego międzynarodową karierę zastopowały dwie Szwedki oskarżające go o przekroczenie ustalonych wcześniej obopólnie granic stosunku seksualnego.
Różnic jest więcej. Tolerowana, a nawet popierana w kontrolowanych formach w większości krajów Europy prostytucja, w Szwecji jest zabroniona. Podobnie jest z biciem dzieci, od lat zakazanym ustawowo nawet w łagodniejszych formach. To, co w Polsce uchodzi za zwykłe karcenie, a w innych krajach (np. w USA) traktowane jest nawet jako wychowawczy obowiązek rodziców, w Szwecji może być – i najczęściej jest – zgłaszane jako przestępstwo. Dzieci wykorzystują czasem ten przywilej jako środek wywierania presji na rodziców.
Zdziwienie może również wywołać fakt, że Szwecja przoduje w statystyce kradzieży rowerów. Znów jednak chodzi o kontekst przestępstwa – nigdzie w Europie nie cieszą się one taką popularnością jak w Skandynawii (a rowery są często naprawdę wysokiej klasy i kosztują równowartość kilkunastu tysięcy złotych), co musi mieć także odbicie w kronikach kryminalnych.
Dlatego statystyki przestępczości i oparte na nich porównania są często mylące. W Szwecji rejestruje się ponad milion przestępstw rocznie (podobnie zresztą jak i w Polsce), ale „tylko” 120 tys. sprawców zostaje skazanych, i to głównie nie na kary izolacji.
Liberalna rewolucja
Mimo zwiększenia środków na policję i wzrostu liczby funkcjonariuszy, wykrywalność przestępstw jednak się pogarsza. W związku z tym również tutaj słychać głosy domagające się zaostrzenia kar. Siedem lat temu na tej właśnie fali doszedł do władzy obecny centroprawicowy rząd. Głównym rzecznikiem wysokich kar jest konserwatywna minister sprawiedliwości Beatrice Ask, typowa przedstawicielka ludu, bez wyższego wykształcenia, którą podejrzewa się nawet o chęć powrotu do średniowiecza w sposobach karania przestępców. Ask wielokrotnie krytykowała szwedzkich sędziów, że w ferowaniu wyroków nie wykorzystują pełnej skali kar i raczej sięgają po te z dolnych widełek.
Wbrew postulatom obecnego rządu następuje jednak proces odwrotny – wyroki są coraz łagodniejsze, a więzienia pustoszeją. Podobnie jak w słynnej sztuce Ugo Bettiego, również Szwedzi mają „Trąd w Pałacu Sprawiedliwości”, twierdzą krytycy. „Trądem” jest zbyt liberalne traktowanie sprawców najgroźniejszych przestępstw, w czym prym wiedzie szwedzki Sąd Najwyższy. Wsławił się ostatnio obniżaniem nawet do połowy kilkunastoletnich wyroków więzienia, wymierzonych wcześniej przez sądy niższych instancji handlarzom narkotyków, co szybko wpłynęło na orzecznictwo innych niższych sądów. Również w przypadku przestępstw na tle seksualnym Sąd Najwyższy w postępowaniu kasacyjnym znacznie obniża wyroki.
Tygodnik „Fokus”, szwedzki odpowiednik POLITYKI, twierdzi, że w Szwecji rozgrywa się mała rewolucja, która może doprowadzić do zasadniczych zmian w systemie politycznym. Uległa dotychczas władza sądownicza po raz pierwszy przeciwstawiła się w taki sposób władzy wykonawczej. Dennis Töllborg, profesor prawa procesowego na Uniwersytecie w Göteborgu, wskazuje, że aparat sprawiedliwości ma obecnie więcej swobody w stosunku do rządu.
Dawniej, przekonuje Töllborg, jeśli ktoś chciał zrobić karierę w sądownictwie, musiał postępować zgodnie z tym, czego chcieli politycy. Dzisiaj swoboda działania jest znacznie szersza i nawet jeśli ministerstwo sprawiedliwości domaga się ostrzejszych kar, nie jest już tak oczywiste, że sądy wezmą to pod uwagę w orzekaniu. Jedną z przyczyn rewolucji, o której pisze „Fokus”, jest także znaczne odmłodzenie aparatu sądowniczego. Wszyscy, którzy zajmują się prawem, od dawna już wiedzą, że więzienia są kontrproduktywne, podkreśla prof. Töllborg.
Myli się, nawet jeśli chodzi o Szwecję. Fredrik Kärrholm, kryminolog i autor podręczników do kształcenia policjantów, pisze na przykład: „Nie trzeba czytać Kanta ani Hegla, żeby zrozumieć, że konsekwencją przestępstwa musi być pewien element odpłaty, żeby moralna równowaga została przywrócona, a sprawiedliwość wymierzona. Wyraziste kary, jak właśnie więzienie, są potrzebne, żeby ofiarom przestępstw dać zadośćuczynienie. Tego wymaga elementarne poczucie sprawiedliwości”. To jednak głos odosobniony.
Głównym ideologiem liberalnej rewolucji w szwedzkim sądownictwie jest wybitny kryminolog polskiego pochodzenia Jerzy Sarnecki. Od lat lansuje on tezę, że wprawdzie kara więzienia powinna być głównym środkiem odstraszającym, ale nie może też jeszcze bardziej demoralizować przestępców ani być instrumentem zemsty społeczeństwa na ludziach latami przetrzymywanych w zamkniętych zakładach, chociaż powrót na ścieżkę zbrodni, często z powodu wieku, jest mało prawdopodobny.
Sarnecki jest twórcą międzynarodowej nagrody zwanej potocznie Noblem Kryminologii (oficjalna nazwa: Sztokholmska Nagroda w Kryminologii). Tak się złożyło, że w tym roku otrzymała ją para amerykańskich naukowców Joan Petersilia i Daniel S. Nagin. Wskazują oni na złe strony przetrzymywania ludzi w więzieniach dłużej, niż to jest konieczne. Ich przekonujące dowody przyczyniły się do tego, że po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat zmniejszono w USA liczbę więźniów, czytamy w uzasadnieniu wyboru.
Stany Zjednoczone są rekordzistą w przetrzymywaniu więźniów. Mają tylko 5 proc. ludności świata, lecz ich udział w globalnej populacji więźniów sięga aż 25 proc.! Krytycy ograniczania wolności w kraju uważającym się za jej obrońcę nie przebierają w słowach. Przykładem może być tytuł głośnej książki amerykańskiego dziennikarza Ivana G. Goldmana „Sick Justice. Inside the American Gulag” (Chora sprawiedliwość. Wewnątrz amerykańskiego gułagu). Dopiero jednak kryzys finansowy przekonał władze stanowe, że nie opłaca się przetrzymywać więźniów za wszelką cenę. W Kalifornii wstrzymano nawet wykonywanie wyroków śmierci, ponieważ zabrakło pieniędzy w budżecie.
– Trzeba i tu kalkulować, co się bardziej opłaca, izolowanie ludzi czy ułatwianie im powrotu do normalnego życia – mówi prof. Sarnecki i wskazuje, że miesięczne utrzymanie więźnia kosztuje w Polsce ok. 2,5 tys. zł, podczas gdy najniższe renty nie sięgają nawet tysiąca. Ludzie w więzieniach w zasadzie nie pracują i nie przyczyniają się do tworzenia dochodu narodowego. Nawet po odbyciu kary nie mogą znaleźć pracy. Tracą kwalifikacje. Nie są w stanie utrzymać rodziny, która rozpada się często w okresie izolacji.
Jak szwedzki kryminał
Szef szwedzkiego więziennictwa Nils Öberg często mówi o kryzysie w branży, spowodowanym zamykaniem zakładów, ale dostrzega też płynące stąd korzyści. Należałoby, jego zdaniem, położyć teraz większy nacisk na kształcenie skazanych, także w obiektach otwartych. To najlepszy dotychczas sposób reedukacji. Dowodem przykład wziętego chirurga i ortopedy Christera Lybäcka, który w młodości spędził wiele lat w siedmiu fińskich więzieniach, zanim w 1979 r. rozpoczął studia medyczne w Sztokholmie.
Zdaniem Öberga, oszczędności wynikające z zamykania zakładów karnych należałoby przeznaczyć na zapobieganie przestępczości. Można je przekazać policji, chociaż jej zwiększona obecność nie zawsze odstrasza przestępców. Trzeba też sięgać po alternatywne, nieizolacyjne metody karania, co zresztą rząd szwedzki robi, mimo narzekań na łagodność sądów. Na przykład rozszerzając zakres elektronicznej kontroli nad osobami objętymi karą ograniczenia wolności.
– Przestępczość spada, zwłaszcza ta z użyciem przemocy. Stajemy się po prostu bardziej cywilizowani – podsumowuje prof. Sarnecki, który jest ulubieńcem szwedzkich mediów. Zgłaszają się do niego po komentarze, jeśli dojdzie do spektakularnej zbrodni. Ale sam nie odwzajemnia tej miłości. – Prasa przesadza, wyolbrzymiając i niepotrzebnie dramatyzując najbardziej głośne przypadki – mówi.
Według niego, interes społeczny rozmija się tu z interesem mediów, które traktują informacje o przestępstwach jak produkt komercyjny. I zwiększają poczucie zagrożenia nie gorzej niż szwedzkie kryminały. Wykorzystują to politycy i dlatego konflikt między nimi i sędziami narasta.
Tomasz Walat ze Sztokholmu