Gdy w czerwcu 2013 r. ulice brazylijskich miast zapełniły się milionami demonstrantów, wielki Pele wzywał rodaków – i w nadchodzącym roku pewnie nadal będzie to robił – żeby wrócili do domów i skupili się na kibicowaniu drużynie narodowej. Największa gwiazda futbolu wszech czasów zawsze sprzyja władzy. Podlizywał się jej w czasach dyktatury, robi to w czasach demokracji – żadna to dla Brazylijczyków niespodzianka. Zirytowany Romario, inna legenda brazylijskiego futbolu, odpowiedział Pelemu z elegancką złośliwością rzadką na stadionach: „Pele bywa poetą, kiedy milczy”.
Wiele znanych nazwisk futbolu w Brazylii, m.in. zdobywca Złotej Piłki w 1999 r. Rivaldo, jak i nadzieja nadchodzącego mundialu Neymar, popiera manifestacje i główne hasła oburzonych. Nie są to protesty przeciwko ukochanej dyscyplinie, która w Brazylii uchodzi za pierwszą religię, lecz przeciwko złemu wydawaniu publicznych pieniędzy, korupcji i paru innym nadużyciom władzy politycznej i gospodarczej.
W Brazylii 2014 to także rok wyborów prezydenckich, które odbędą się trzy miesiące po piłkarskich igrzyskach. Brazylijczycy mają więc do ugrania nie tylko szóste mistrzostwo świata.
Przepych, korupcja, eksmisja
Wydatki na budowę stadionów i mundialowej infrastruktury przekroczą najpewniej 15 mld dol. Protestujący na ulicach wypominają rządzącym, że to mniej więcej suma wydawana rocznie na edukację. Być może nie byłoby oburzenia, gdyby części pieniędzy nie wyrzucano – zdaniem protestujących – w błoto. Wybudowanie niektórych stadionów ma bowiem tyle sensu, ile wzniesienie pod koniec XIX w.