Ranni, przeważnie niepełnoletni, ustawiają się rzędem na wschód od linii demarkacyjnej między Syrią a Izraelem. W godzinach popołudniowych, gdy skłaniające się ku zachodowi słońce oświetla ich jak potężny reflektor, w lornetkach izraelskich wojskowych widoczni są jak na dłoni. Obie strony dzieli głęboki wąwóz o szerokości do ośmiu kilometrów, patrolowany przez międzynarodowe siły rozjemcze (UNDOF), działające tutaj od 40 lat. Gdy tylko zaczyna się akcja, obserwatorzy z Fidżi, Indii, Nepalu, Irlandii i Filipin usuwają się w cień: nie chcą przeszkadzać w nielegalnym ratowaniu życia, ale także nie chcą i nie mogą tego sankcjonować.
Dowódca izraelskiej jednostki – upewniwszy się, że ma przed sobą wyłącznie rannych i chorych Syryjczyków – daje zezwolenie na przekroczenie granicy. Żadnemu fotoreporterowi ani ekipie telewizyjnej nie udało się dotychczas uchwycić tego momentu w obiektywie. Nikt obcy nie ma tu wstępu, tylko naoczni świadkowie w mundurach znają szczegóły: pierwszeństwo mają ciężko ranni, często nieprzytomni, których przenoszą przyjaciele – oddają ich w ręce izraelskich sanitariuszy i natychmiast wracają na wschód. Lżej ranni idą o własnych siłach i najczęściej trafiają do prowizorycznego punktu opatrunkowego. Gdy już otrzymają pierwszą pomoc i dostaną najbardziej niezbędne leki, muszą wracać tam, skąd przyszli. W wyjątkowych przypadkach spędzają kilka dni w specjalnie wzniesionym szpitalu polowym w pobliżu druzyjskiej wsi Mas’ada.
Ci w najgorszym stanie tuż za linią demarkacyjną dostają od Izraelczyków zastrzyki, bez których nie przeżyliby transportu.