Niedziela, 22 września. O godz. 18 niemiecka telewizja ogłasza sondażowe wyniki wyborów do Bundestagu. Chadecy Angeli Merkel – ponad 40 proc. głosów. Socjaldemokraci z SPD – o przeszło 15 pkt proc. mniej. W berlińskiej centrali tej partii przez moment panuje grobowa cisza. W powojennej historii socjaldemokraci tylko raz wypadli gorzej. Kolejne cztery lata w opozycji to całkiem prawdopodobny scenariusz. W tym samym czasie w Wiesbaden, stolicy Hesji, lokalna SPD świętuje. Zakończyły się właśnie wybory do regionalnego parlamentu. Tamtejsi socjaldemokraci zdobyli ponad 30 proc. głosów. Dominuje przekonanie, że SPD będzie współrządzić landem.
17 grudnia, wtorek. W prezydenckim pałacu Bellevue w Berlinie powstaje nowy rząd Angeli Merkel. Sześcioro polityków SPD odbiera ministerialne nominacje, socjaldemokraci wracają do władzy. W Wiesbaden ich partyjni koledzy z zazdrością oglądają uroczystość w telewizji. Heska SPD ostatecznie pozostanie w opozycji, bo miejscowi chadecy postawili na koalicję z Zielonymi. Polityka bywa przewrotna.
1.
„Czapki z głów!” – komentuje „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Konserwatywny dziennik nie kryje uznania dla sposobu, w jaki kierownictwo SPD w Berlinie potrafiło przekuć porażkę w zwycięstwo. Po wrześniowych wyborach do Bundestagu nastroje w partii były podłe. Nie brakowało głosów, że należałoby pozostać w opozycji i tam leczyć rany. Liderzy SPD umieli jednak uczynić atut z tego rozdarcia we własnych szeregach. W trakcie negocjacji koalicyjnych z chadekami skutecznie postraszyli Merkel: jeśli dostaniemy za mało, nasze doły partyjne nie zaakceptują udziału w rządzie.
By szantaż zadziałał, kierownictwo SPD zapowiedziało rozpisanie wewnętrznego referendum.