Oba kraje w gwałtowny sposób pozbyły się podstarzałych satrapów (odpowiednio Hosniego Mubaraka i Ben Alego), oba społeczeństwa są stosunkowo jednorodne (dominuje islam sunnicki), w obu wolne wybory wygrali islamiści. Jednak po trzech latach rezultat tych eksperymentów jest krańcowo różny.
Egipcjanie en masse poparli właśnie konstytucję, która cofa państwo do punktu wyjścia sprzed 2011 r. Już samo głosowanie zatwierdziło zamach stanu z lipca 2013 r., w którym armia obaliła demokratycznie wybranego prezydenta Mohammada Mursiego. Nowa konstytucja przywraca, a nawet wzmacnia uprzywilejowaną pozycję armii i policji, otwiera również drogę do wyboru na prezydenta „nowego Mubaraka”, obecnego szefa armii, gen. Abdela Fattaha al-Sisiego. Tunezja wkrótce przyjmie zaś najbardziej liberalną ustawę zasadniczą w historii regionu. Choć pojawia się w niej islam, to tylko jako religia państwa – nie jako źródło prawa. Nowa konstytucja gwarantuje też wolność sumienia i religii, a nawet ustanawia parytet płci – nie na listach wyborczych, lecz w parlamencie.
Czym się różni Egipt od Tunezji? Na pewno pozycją armii – egipska stanowi państwo w państwie, tunezyjska jest nieliczna i słaba. Tunezyjczycy są lepiej wykształceni, mają bliższe związki z Europą. Ale kluczowa różnica dotyczy samych islamistów. Egipscy bezapelacyjnie wygrali wybory i chcieli szybko przejąć całą władzę. W Tunezji, choć też zwyciężyli, do rządzenia potrzebna im była opozycja. Oba te eksperymenty jeszcze raz dowiodły, że w demokracji od samego głosowania ważniejszy jest kompromis.