Moja córka była tak śniada, że nazwałam ją »czarną psinką«. Kiedy wracała ze szkoły, ja z kuchni wołałam: »Kto tam?«. Marine delikatnie wychylała głowę zza drzwi i odpowiadała: »To ja, Twoja czarna psinka« (...) Matki zrozumieją, jaka to radość mieć dziecko, a jaka ogromna rozpacz w ciągu sekundy wszystko stracić”. Anik Gieworkowna Grigorian straciła córkę Marinę (12 lat) i syna Arutjuna (10 lat), a także dwoje innych członków rodziny. [Tak zaznaczone cytaty pochodzą z ormiańsko-rosyjskiej książki „Plaga” z 1990 r. Są to wspomnienia kobiet, które straciły najbliższych podczas trzęsienia ziemi 7 grudnia 1988 r.].
Nad miastem góruje i oślepia patrzących, skrząc się od słońca, kościół z cynowej blachy. Takiej zwykłej, która służyła do wznoszenia budynków gospodarczych. Zaraz po trzęsieniu wybudowali go w czterdzieści dni Uzbecy, spieszący z pomocą wśród wielu ekip z innych państw i z republik ówczesnego ZSRR. Niektórzy mówili, że Bóg tu pokarał ludzi za brak kościoła, więc go wybudowali.
Obok, na zboczu wzniesienia, rozciąga się na 2,5 km cmentarz. Płyty nagrobne są przyozdobione ręcznie grawerowanymi sylwetkami zmarłych w skali, zdaje się, jeden do jednego. Na większości grobów data „7 grudnia” i zegar, gdzieniegdzie wyryte gruzy domów czy złamany goździk; czuć klimat lat 80.: mężczyźni w garniturach, w spodniach z szerokimi nogawkami, kobiety w sukienkach z epoki.
Cmentarz widoczny jest prawie z każdego punktu w mieście. Jakby miał przypominać, że tu się umiera w ułamku sekundy.