W ostatnich dniach Majdan nie był już łagodny, pokojowy i śpiewający. To rozsierdzony, zdeterminowany, gotowy na wszystko tłum. Zorganizowany jak armia. Jeszcze miesiąc temu wyglądało na to, że protest rozpłynie się w okołoświątecznej zawierusze – pozbawiony jednego lidera, wśród mnożonych postulatów i wobec stanowczości władz. Ale potem wyrwał się spod kontroli i stał się nieprzewidywalny, nie tylko dla prezydenta Wiktora Janukowycza, lecz także dla jego liderów. W ubiegłym tygodniu kolejne budynki rządowe wpadały w ręce protestujących. Każdy dzień zmienia sytuację. W poniedziałek rząd zagroził stanem wyjątkowym – jakby go jeszcze na Ukrainie nie było.
Nie ma odwrotu
Jeśli będzie trzeba, jesteśmy gotowi walczyć i umrzeć, ale się nie cofniemy – mówią ludzie. W stronę Berkutu, specjalnych jednostek milicji, poleciały już koktajle Mołotowa. Przygotowują je młodzi i starzy, wszyscy szykują się do obrony. Wszyscy boją się szturmu i pacyfikacji. Kobieta w futrze na barykadzie wygraża damską torebką uzbrojonym funkcjonariuszom. Sześciolatek maszeruje z plastikową szablą. Maszerują obrońcy w mundurach, w hełmach. Barykada dymi. Tak wyglądała stolica Ukrainy w ostatni weekend.
Żarty się skończyły, jest wściekłość. Liderzy opozycji, Witalij Kliczko, Arsenij Jaceniuk i Ołech Tiahnybok, powoli tracili autorytet u ludzi. A Wolny Majdan poszerzał swoje granice – sięgnął już po dzielnicę rządową. Ulica Hruszewskiego, prowadząca do budynków administracji, to linia oporu, wyznaczona płonącą barykadą. Ustawiona na niej barykada też płonie. Po drugiej stronie – Berkut, chroniący prezydenta i system.
W ostatnich dniach Janukowycz niespodziewanie złagodził swoje stanowisko. Czy podziałał zdecydowany ton Rinata Achmetowa, najbogatszego Ukraińca?