Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Majdan nie wierzy

Premier Ukrainy podał się do dymisji

Premier Ukrainy Mykoła Azarow podał się do dymisji i prezydent ją przyjął. Czy to przełom w kryzysie? Raczej zbytni optymizm.

Azarow musiał odejść. Prezydent poświęcił premiera, i to maleńki kroczek, jaki wykonał na początek. Musiał coś dać, dla uspokojenia nastrojów. Dymisja Azarowa wiele go nie kosztowała. Zwłaszcza że funkcję, zgodnie z konstytucją, przejął wicepremier Arbuzow.

To, że Arsenij Jaceniuk i Witalij Kliczko nie przyjęli oferowanych im przez Janukowycza funkcji rządowych, jest decyzją zrozumiałą i słuszną. Janukowycz chciał wciągnąć opozycję w pułapkę i skonfliktować. Propozycja złożona liderom, rzekoma chęć podzielenia się władzą, jest obliczona na zyskanie czasu. W sytuacji, gdy Janukowycz trzyma w ręku całą władzę, a rząd jest jedynie posłusznym wykonawcą poleceń, już po kilku tygodniach obaj liderzy byliby skompromitowani i bezradni. Nie mając większości w parlamencie, pozbawieni byliby wszelkich narzędzi i jakiegokolwiek wsparcia. Odmowa była jedynym trafnym wyborem. Takiej oferty nie mógł też zaakceptować Majdan. To zdrada: każdy, kto idzie na układ z prezydentem, nie ma tu czego szukać. Majdan i barykada na Hruszewskigo zradykalizowały się i o żadnych kompromisach nie chcą słyszeć.

Także Julia Tymoszenko, była premier, wystosowała list z więzienia, w którym przestrzega przed negocjowaniem z prezydentem. Jest po stronie kijowskiej ulicy, którą zadowoliłoby jedynie odejście Janukowycza, jeśli nie widok prezydenta wiszącego na latarni. Taka jest tam determinacja i Janukowycz sam sobie winien, bo przez dwa miesiące lekceważył protest, udawał, że nie ma sprawy. Lub, co gorsza, prowokował starcia. Teraz zbiera owoce własnych działań. To, co się stało, dyskwalifikuje go jako polityka. Jest przegrany, bez względu na to, jak potoczą się losy protestu.

We wtorek ukraiński parlament, na specjalnie zwołanym posiedzeniu, miał się zająć rozwiązywaniem kryzysu.

Reklama