Przebojowy i charyzmatyczny Matteo Renzi (39 lat) niemal na pewno zostanie najmłodszym premierem w historii Włoch. 10 tygodni temu, obiecując rewolucyjną odnowę, wygrał wybory na szefa potężnej lewicowej Partii Demokratycznej, a w ubiegły czwartek obalił rząd swego partyjnego kolegi Enrico Letty. Jak powiedział, Italię trzeba naprawiać buldożerem, a nie śrubokrętem. Liczni krytycy, również na lewicy, mówią o wymianie zaprzęgu w połowie przeprawy przez rzekę i niedemokratycznym przejęciu władzy, z pominięciem urn wyborczych. Ale to właśnie w Renzim, który obiecuje „wyciągnąć Italię z bagna stagnacji i korupcji”, większość Włochów lokuje nadzieje na przyszłość.
Renzi i prezydent Giorgio Napolitano tłumaczą, że nie ma czasu na wybory i kampanię wyborczą, bo rynki finansowe na pewno ukarałyby Italię za dalsze kilka miesięcy dryfu, podnosząc koszty obsługi horrendalnego długu publicznego (130 proc. PKB, 2 bln euro, 33 tys. na głowę mieszkańca). Poza tym Włochy przejmują w lecie przewodnictwo w Unii, więc muszą mieć stabilny i ambitny rząd.
Renzi obiecuje błyskawicznie uprościć architekturę państwa, pobudzić gospodarkę i dokonać pokoleniowej wymiany geriatrycznej klasy kierowniczej (średnia wieku powyżej 60 lat). Czyli zrobić to, co włoscy politycy obiecywali od 20 lat, ale zrealizować nie potrafili. Pozostaje zagadką, czy ta poezja wytrzyma starcie z prozą realiów skłóconego parlamentu. By zapewnić sobie poparcie dla reform, pragmatyczny Renzi układa się z Berlusconim, czego ludzie włoskiej lewicy nie mogą przełknąć. Co więcej, wszyscy trzej przywódcy głównych włoskich sił politycznych – Renzi, Berlusconi i lider nihilistycznego Ruchu 5 Gwiazd komik Beppe Grillo – są poza parlamentem.
Pesymiści obawiają się, że polityczne bagno może wciągnąć Renziego, i wskazują, że Italia nawiązuje do niechlubnej przeszłości. Renzi będzie czwartym premierem Włoch w ciągu ostatnich 27 miesięcy.