To najdłuższy i chyba najnudniejszy serial w Europie. Nie sposób zliczyć wznawianych i zrywanych rozmów w sprawie podzielonego od 40 lat Cypru. Iluż dobrze zapowiadających się dyplomatów ONZ złamało kariery w Nikozji. Dlaczego zatem kolejne negocjacje, które się właśnie zaczęły, wzbudziły takie emocje, w Brukseli i nawet w Waszyngtonie? Bo teraz wszystko ma być inaczej. Grecy, zmiażdżeni kryzysem, mocno spuścili z tonu, a cypryjscy kuzyni, którzy 10 lat temu, u progu wejścia do Unii, odrzucili w referendum gotowe rozwiązanie, mają poczucie zmarnowanego czasu (i niezarobionych pieniędzy). Także Turcja, dziś na potężnym zakręcie, potrzebuje sukcesu. Ale przede wszystkim odkryto tu pod dnem morza gigantyczne złoża gazu. Nie da się ich eksploatować bez przecięcia grecko-tureckiego węzła gordyjskiego. Najlogiczniej byłoby ten gaz, również z izraelskich odwiertów, wysyłać podmorskim rurociągiem do Turcji. Dlatego prezydentowi Obamie zamarzył się plan harmonijnej współpracy w regionie, który pogodzi Greków z Turkami, a Turcję z Izraelem – i przy okazji da zarobić amerykańskim koncernom naftowym. Dobrze pomyślane.
Ale Obama chyba nie zna miejscowych. Po drodze jest kilka problemów: tureckich osadników, którzy stanowią dziś większość po północnej stronie wyspy, potężnego kontyngentu tureckiej armii, który tam stacjonuje, utraconych nieruchomości oraz dziesiątek szczegółów, które wykoleiły poprzednie negocjacje. Jest też po obu stronach wielka zapiekłość. Czy gaz to załatwi?