Ojcem wszystkich czeskich afer korupcyjnych jest Węgier nazwiskiem Lajos Bacs. Choć już nie żyje, choć nie wiadomo, czy kiedykolwiek w ogóle był w Czechach i czy miał w ręku choć jednego halerza, pozostaje symbolem złodziejskich praktyk elit politycznych nad Wełtawą.
Jego nazwisko Czesi poznali w połowie lat 90. Figurował jako jeden z głównych sponsorów dominującej wtedy na scenie politycznej prawicowej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS). Obok niego był wpisany sponsor jeszcze bardziej egzotyczny: Radjiv M. Sinha z leżącej na Oceanie Indyjskim wyspy Mauritius. To oni mieli być największymi darczyńcami partii – dali jej na kampanię wyborczą w 1996 r. po 15 mln koron (w sumie ok. 4,6 mln zł). Ustawa nakładała na partie obowiązek publikowania listy sponsorów – no to ODS ją opublikowała. Dziennikarze, rzecz jasna, zapłonęli ciekawością, dlaczego nieznani ludzie z obcych krajów obsypują milionami czeską partię, i natychmiast złapali za telefony.
Okazało się, że żyjącego Węgra o nazwisku Lajos Bacs nie ma. Pana Radjiva M. Sinha znaleźć się udało: noszący takie nazwisko lekarz w jednym ze szpitali na Mauritiusie w niezłej angielszczyźnie zdradził, że nie zauważył nawet rozpadu Czechosłowacji, w Pradze nigdy nie był i nikomu żadnych pieniędzy nie wysyłał. I w taki sposób zaczęło się kilkuletnie dochodzenie w sprawie prawdziwego pochodzenia w sumie 30 mln koron, prowadzone przez dziennikarzy i policję. Ale choć skończyło się sądem, nikt nigdy siedzieć nie poszedł. Sama ODS jeszcze potem wielokrotnie wracała do władzy.
Złodziejskie elity
Podobnych afer od tego czasu były jeszcze dziesiątki. Wszystkie wstrząsały opinią publiczną i światem polityki, we wszystkich przewijały się nazwiska najważniejszych osób w państwie, niektóre kończyły się nawet dymisjami rządu albo i przedterminowymi wyborami.