Medialny obrazek z tzw. referendum: na Krymie spokój i radość. W telewizji międzynarodowi obserwatorzy ustami Polaka Mateusza Piskorskiego, byłego posła Samoobrony, ogłaszają: naruszeń nie było.
W oczach krymskich Rosjan łzy: „wracamy do domu”. Ale masowo głosowali nie tylko oni (w końcu wynik był rekordowy, niczym poparcie dla Władimira Putina w Czeczenii) – także Ukraińcy i Tatarzy krymscy.
Oddziałów „samoobrony” na ulicach nie widać, ale wiadomo, że od kilku dni pilnowały, by na półwysep nie przeniknęły siły neonazistowskie, które panoszą się na pozostałym, ogarniętym chaosem, terytorium Ukrainy. Teraz szykują się do wysadzania rurociągów. Na sewastopolskich blokach rosyjskie flagi, zawieszone w ramach spontanicznej, oddolnej akcji mieszkańców. To była i jest rosyjska ziemia. Referendum jest zgodne z prawem międzynarodowym, analogicznie do tego przeprowadzonego w Kosowie. – Zachód nie da rady zdezawuować tego wyniku – przekonuje politolog Aleksiej Muchin. Na ekranach rosyjskich telewizorów 16 marca na Krymie zapanowało ogólne szczęście oraz Rosja.
Gdy trzy tygodnie wcześniej Władimir Putin informował, że na Ukrainie doszło do przewrotu państwowego, władze w Kijowie nie mają legitymacji, a Rosja może zupełnie legalnie wkroczyć na terytorium sąsiada, spora część światowej populacji popadła w osłupienie. Prezydentowi Rosji należy jednak oddać sprawiedliwość – na tle rodzimych mediów wypadł łagodnie niczym baranek.
W rosyjskich mediach sprawy wyglądają groźniej: neonazistowskie bojówki Prawego Sektora dysponują już nie tylko karabinami, ale także zestawami przeciwlotniczymi typu Igła i miotaczami ognia Trzmiel; a w ich szeregach są ochotnicy, którzy walczyli przeciwko Rosji w wojnach czeczeńskich.