Pierwsze koty za płoty – w pierwszym dniu pobytu Władimira Putina w Szanghaju pisaliśmy, że Chińczycy grymaszą i nie chcą kupić od Gazpromu rosyjskiego gazu. Tymczasem prezydent Putin zdołał przekonać chińskich towarzyszy i kontrakt jednak podpisano, za kilka lat gaz popłynie rurociągami z naftowych pól Syberii. To sukces rosyjskich negocjatorów, którzy wpierw przyznali się do trudności, a teraz wracają z wartym 400 mld dol. konkretem.
Niespodzianka jest tym większa, że nieczęsto się zdarza, by politykom i negocjatorom podczas jednego szczytu udało się zbudować aż taką dramaturgię. Na tyle, by uwodzicielsko mogło zabrzmieć na przykład podejrzenie o chińsko-rosyjskiej zgrywie, że Putin umówił się z Xi, że najpierw zbudują suspens nieporozumień, by później ogłosić, że to tylko ich mały żart.
Co istotne, nie są znane warunki umowy, o które przez wiele lat rozbijały się rozmowy, czyli cena surowca i sposoby jego transportu. Niewykluczone, że właśnie tu któraś ze stron poszła na ustępstwa, co umożliwiło porozumienie. Do czasu ujawnienia informacji o przebiegu rozmów można jednak założyć, że to Rosjanie ulegli pod naporem chińskich żądań i Państwu Środka nie sprzedają gazu na tak korzystnych dla siebie zasadach, na jakich oparty jest choćby handel Gazpromu z Polską.
Umowa gazowa nie zmienia ram stosunków chińsko-rosyjskich. Dla Rosji Chiny są wszystkim po trochu. Jeszcze nie są rywalem, choć Rosjanie są oczywiście świadomi, że rywalizują z Chińczykami o wpływy w Azji Środkowej i na Dalekim Wschodzie. Do pewnego stopnia mogą być użyteczne, bo bez chińskich pieniędzy nie da się zagospodarować Syberii i zbudować silnej pozycji w świecie. Niemniej ewentualne głębokie partnerstwo to odległa perspektywa, bo to Chiny wyrastają na stronę silniejszą.