Zwycięstwo w pierwszej turze to sukces Poroszenki i Ukraińców. Mimo walk na wschodzie, rozlanej krwi, nacisków Rosji, straszenia, dramatycznej sytuacji gospodarczej – poszli do głosowania i wybrali kandydata, który prowadził w sondażach. Nie zmarnowali swoich głosów. Nie tylko w centrum, także we wszystkich pozostałych regionach kraju. Chyba po raz pierwszy w historii niepodległej Ukrainy południe, zachód, centrum głosowały podobnie, wschód pewnie też, choć do urn mogło tam pójść zaledwie kilkanaście procent wyborców. Nie dlatego, że nie chcieli wybierać, po prostu nie było gdzie głosować. Separatyści zastraszali ludzi i niszczyli punkty wyborcze. Ale nie udało się sparaliżować kraju, zatrzymać przemian. To połowa wygranej.
Ten rozsądek Ukraińców wynikał z faktu, że zmęczeni są niepewnością i chaosem, trwającym przecież od listopada ubiegłego roku, kiedy na kijowski Majdan wyszły protestujące tłumy. Że wszystko, co tam się stało, śmierć tak wielu młodych ludzi, to trauma, jaka pozostanie na długo. Tak nie musiało być, ale może ta trauma dziś i jutro na coś się przyda.
Ukrainie potrzebna jest silna władza pochodząca z powszechnego wyboru: do tego przekonywał na swych wiecach przedwyborczych Poroszenko, to on i jego sojusznik Witalij Kliczko, który swoje poparcie i głosy wyborców scedował na Poroszenkę, przekonywali i prosili żeby rozstrzygnąć wybór w pierwszej turze. Z pewnością decyzja Kliczki pomogła wygrać, może nawet zdecydowała o tym niedzielnym zwycięstwie.
Poroszenko jest doświadczonym w bojach politykiem i znanym biznesmenem, który zbudował czekoladowe imperium. W polityce wiodło mu się dotychczas gorzej niż w interesach, zmieniał partie i przyjaźnie polityczne.