Od soboty ma prawowicie wybranego prezydenta, na dodatek z silnym mandatem demokratycznym, zdobytym już w pierwszej turze. Jeszcze przed objęciem urzędu Petro Poroszenko dostąpił niezwykłego awansu politycznego – w Warszawie przyjął go prezydent USA, światowi przywódcy doprosili go na obchody rocznicy lądowania aliantów w Normandii, a kanclerz Niemiec umożliwiła Poroszence spotkanie z prezydentem Rosji. To ostatnie ma kluczowe znaczenie, bo tym samym Moskwa uznaje wybory na Ukrainie i sygnalizuje gotowość do rozmów z Kijowem.
Odprężenie w kryzysie ukraińskim to efekt zachodnich sankcji, ale też decyzja Rosji. Putin poczuł presję własnych elit biznesowych, które obawiają się odcięcia od zachodnich rynków finansowych i ograniczenia handlu z Unią. Z drugiej strony doszedł do wniosku, że Normandia to dobra okazja, by wprosić się z powrotem na zachodnie salony, a wybór Poroszenki daje pretekst, by złagodzić agresywne działania wobec Ukrainy. Zachód umiejętnie podzielił się rolami: Barack Obama przez cały pobyt w Europie krytykował Rosję, tymczasem Angela Merkel pojednawczo wyciągnęła do Putina rękę. Pytanie, jak długo to odprężenie potrwa.
Dla Poroszenki najważniejsze jest opanowanie wschodu kraju – po kilku krwawych rozprawach z separatystami zaproponował im rozejm i liczy, że uznają jego władzę. Putin, jeśli do tego dopuści, to tylko pod warunkiem zwiększenia autonomii Donbasu. Pod koniec czerwca będzie mieć kolejne powody do niezadowolenia: Poroszenko chce podpisać gospodarczą część umowy stowarzyszeniowej z Unią. Jedyne, co może powstrzymać Rosję, to realna groźba sankcji gospodarczych. Dlatego Amerykanie wciąż nad nimi pracują. Ale kluczowe będzie stanowisko Unii: jeśli Putin wyczuje jej niezdecydowanie, zacznie znowu siać zamęt na Ukrainie.