Po maratonie negocjacji, które przyspieszyły po majowych eurowyborach, Unia Europejska poznała swojego najwyższego urzędnika. Dotychczas jego faktyczna rola była często przeceniana. Ale przy wyborze nowego szefa Komisji Europejskiej tym razem nie tylko liczyło się „kto”, ale również „jak” zostanie wybrany.
Targi o władzę w Brukseli zaczęły się już półtora roku temu. W listopadzie 2012 r. Parlament Europejski przyjął rezolucję wzywającą partie do wyznaczenia kandydatów na szefa unijnego rządu. Inaczej niż w poprzednich latach, nie miał on być wybierany za zamkniętymi drzwiami. Jego nazwisko i program polityczny miały być znane wszystkim, a o wyborze mieli pośrednio zdecydować sami obywatele, głosując na wybraną partię.
Kandydat z przypadku
W brukselskich korytarzach od początku mówiło się, że ta idea spitzenkandidaten ma służyć przede wszystkim szefowi europarlamentu Martinowi Schulzowi. Niemiec nie ukrywał, że ze Strasburga chce przenieść się do Brukseli, do Komisji. Chłodna kalkulacja wyborcza nie dawała mu jednak szans na taki transfer – na to stanowisko musiałaby go zaproponować niemiecka kanclerz. Angela Merkel z chadeckiej CDU ani myślała jednak promować ważnego polityka konkurencyjnej SPD.
Przedwyborcze sondaże dawały jednak przewagę europejskim socjaldemokratom – Schulz zaproponował więc, by stanowisko szefa Komisji obsadziła ta rodzina polityczna, która wygra wybory europejskie. I by wcześniej wyznaczyła swojego kandydata. W ten sposób szef europarlamentu chciał związać ręce Merkel. Schulzowi udało się przeforsować swój pomysł – Niemiec otrzymał nominację europejskich socjaldemokratów, a chadecy bez specjalnego przekonania wystawili byłego premiera Luksemburga, 60-letniego Jeana-Claude’a Junckera.
Jeszcze w marcu, gdy nominowano Junckera, większość sondaży dawała przewagę lewicy, więc centroprawica nie przywiązywała wagi do tej nominacji. Politycy chadecji uważali, że nawet w przypadku wygranej socjaldemokratów na Schulza nie zgodzi się Berlin, a stolice wybiorą kandydata według starych zasad – za zamkniętymi drzwiami i bez nacisków ze strony parlamentu.
Zresztą konkurencja na spitzenkandidata chadecji nie była duża. Urzędujący premierzy, potencjalnie zainteresowani szefowaniem Komisji, nie mogli sobie pozwolić na wykluczenie z krajowej polityki na trzy miesiące przed wyborami. I to bez gwarancji, że rzeczywiście do Brukseli trafią. O nominację chadecji Juncker walczył z kandydatami wagi średniej – byłym premierem Łotwy Valdisem Dombrovskisem i francuskim komisarzem Michelem Barnierem.
Zawód – zwycięzca wyborów
Nieoczekiwanie majowe wybory do europarlamentu wygrała jednak chadecja, a Juncker stał się pierwszym kandydatem do objęcia najważniejszej teki w Unii. I to nie dzięki zakulisowym grom, lecz głosom obywateli – przynajmniej w teorii, bo większość Europejczyków nawet nie kojarzy Junckera. Były premier Luksemburga jest znany z uprawiania polityki w zaciszu gabinetów. „Gdy sprawy są poważne, trzeba kłamać” – przekonywał, odnosząc się do tajnego spotkania ministrów finansów w sprawie ratowania greckiej gospodarki. Spotkania, którego według jego wcześniejszych zapewnień nie było. O zaufaniu Junckera do obywateli świadczy też inna jego wypowiedź dotycząca reform gospodarczych: „Wszyscy wiemy, co trzeba zrobić, ale nie wiemy, jak po tym wszystkim wygrać wybory”.
Luksemburczyk z wygrywaniem wyborów nigdy nie miał jednak problemów. Stanowisko premiera kraju zajmował przez 18 lat i był najdłużej urzędującym szefem demokratycznie wybranego rządu w historii Unii. Ze stanowiska odszedł w grudniu 2013 r. po skandalu dotyczącym nielegalnego podsłuchiwania polityków opozycji przez służby specjalne.
Na zwolennika integracji europejskiej Juncker wyrósł jeszcze przed objęciem teki premiera. Był jednym z twórców traktatu z Maastricht z 1992 r., który ustanowił unię gospodarczą i walutową. Już wtedy uważał, że jedynie zacieśnienie współpracy gospodarczej i przyjęcie wspólnej waluty uchroni Europę przed waśniami narodowymi. Juncker zawsze twierdził, że odpowiedzią na kryzys integracji europejskiej jest jeszcze więcej integracji. Był też zwolennikiem konstytucji dla Europy z 2004 r., którą w referendach odrzucili Francuzi i Holendrzy.
Od lat 90. Luksemburczyk odgrywa rolę arbitra pomiędzy Paryżem i Berlinem. Udawało mu się to nawet w czasach, gdy we Francji rządził centroprawicowy Jacques Chirac, a w Niemczech socjaldemokrata Gerhard Schröder. Sam studiował na uniwersytecie w Strasburgu, mieście symbolu skomplikowanych relacji francusko-niemieckich. W roli arbitra pomaga mu świetna znajomość niemieckiego i częste występy w niemieckiej telewizji, co zaskarbiło mu z kolei zaufanie berlińskich polityków.
Potrafi też pogodzić Paryż i Berlin na poziomie ideologicznym. Sam jest od lat związany z prawicą, ale – jak twierdzą jego znajomi – ma lewicową wrażliwość. – W praktyce różnica między Junckerem a Tonym Blairem w sprawach społecznych była taka, że Juncker jest z prawicy, a Blair z lewicy. Nic więcej – mówi wysoki urzędnik unijny, który przez lata obserwował z bliska pracę byłego luksemburskiego premiera.
Nałogowiec
Szczyt kariery Junckera przypadł na 2004 r. Polscy politycy byli wtedy pod takim wrażeniem pozycji luksemburskiego premiera, że po akcesji Polski do Unii w maju 2004 r. jak mantrę powtarzali, że rola państwa w Unii nie zależy od jego wielkości, lecz umiejętności jego liderów. Czego przykładem jest Luksemburg.
Juncker zbudował swoją pozycję na znajomości unijnych instytucji. W tej dziedzinie żaden europejski przywódca nie może się z nim równać. Jednocześnie jako premier bogatego, ale małego państwa nie stanowi zagrożenia dla interesów wielkich unijnych graczy. Dlatego m.in. w 2005 r. został szefem eurogrupy, czyli spotkań ministrów finansów państw strefy euro.
Zaraz potem zaczął się jednak najgłębszy kryzys w karierze Junckera. W 2005 r. w Berlinie władzę przejęła Angela Merkel, która na początku miała do Luksemburczyka bardzo ograniczone zaufanie. Dwa lata później do Pałacu Elizejskiego wprowadził się Nicolas Sarkozy, który Junckera po prostu nie lubił. O ile niemiecka kanclerz z czasem się do Junckera przekonała, to niechęć francuskiego prezydenta się pogłębiała. W 2009 r. unijni przywódcy musieli obsadzić nowe stanowisko – stałego przewodniczącego Rady Europejskiej. Juncker miał poparcie aż 26 stolic, ale na wybór Luksemburczyka nie godził się Sarkozy, nie podając nawet powodu.
– Junckera dotknęła ta porażka. To było stanowisko skrojone pod niego. Prowadzenie zakulisowych rozmów w zaciszu gabinetów – mówi unijny urzędnik, który był świadkiem tamtych targów. Sam Juncker przyznaje, że lubi taki styl pracy: kluczowe negocjacje prowadzi często na korytarzu, w bardzo wąskim gronie, pod osłoną papierosowego dymu. Jest nałogowym palaczem, więc często wychodzi z posiedzeń, dlatego np. informacja o wprowadzeniu w 2009 r. zakazu palenia na sali obrad Rady Europejskiej do Junckera nie dotarła, bo był wtedy na dymku.
Z szefowania eurogrupie Juncker zrezygnował na początku 2013 r. Jego następcą został Jeroen Dijsselbloem, bezbarwny minister finansów Holandii, całkowicie posłuszny poleceniom Berlina. Juncker nie spodziewał się wtedy, że niecały rok później przestanie pełnić funkcję szefa rządu i na moment wypadnie z wielkiej polityki. Po dymisji rozgorzały plotki o problemie alkoholowym Junckera, podsycane m.in. przez publiczne wypowiedzi Dijsselbloema o zamiłowaniu jego poprzednika do papierosów i mocnych trunków.
Wydawało się, że to koniec jego kariery. Paradoksalnie pomogła mu nominacja Dijsselbloema. Na tle nieprecyzyjnego Holendra, którego wypowiedzi kilkakrotnie wywołały panikę wśród finansistów, Juncker wypadał na poważnego polityka umiejącego podejmować trudne decyzje.
Przerwa w wielkiej polityce nie trwała długo. W marcu tego roku został spitzenkandidatem, a po eurowyborach o Junckera zaczęła się kłócić cała Unia.
Na złość Brytyjczykom
Według unijnych traktatów szefa Komisji Europejskiej nominują stolice, biorąc pod uwagę wynik wyborów. W unijnych przepisach nie ma mowy o spitzenkandidatach. Nominata Rady Europejskiej musi jednak zatwierdzić jeszcze Parlament Europejski większością głosów. Strasburg, który chciał przejąć inicjatywę w obsadzaniu najważniejszego stanowiska w Unii, szybko udzielił poparcia Junckerowi. Na jego wybór naciskali nawet konkurencyjni socjaldemokraci. Wiedzieli, że jeśli spitzenkandidat zostanie szefem Komisji będzie to wielki precedens, który na stałe może zmienić układ sił w całej Unii.
Dlatego właśnie tej kandydaturze najmocniej sprzeciwiał się Londyn. Brytyjski premier David Cameron ma problem z przekonaniem rodaków, że członkostwo w Unii jest korzystne dla kraju, a zapowiedział już wcześniej, że w 2017 r. przeprowadzi na Wyspach referendum w sprawie pozostania w Unii. Wybór Junckera na szefa Komisji nie ułatwi Cameronowi zadania. W dodatku temat wyboru szefa Komisji podchwyciły brytyjskie tabloidy. Juncker jest w nich przedstawiany jako kłamca, pijak, zwolennik zgładzenia państw narodowych i gorliwy piewca znienawidzonej na Wyspach brukselskiej biurokracji.
W ostatnim tygodniu szanse Junckera na uzyskanie nominacji stolic wzrosły, po tym jak wyraźnego poparcia udzieliła mu Angela Merkel. Niemiecką kanclerz rozwścieczyło przyjęcie eurosceptycznych polityków z Alternatywy dla Niemiec do założonej przez brytyjskich torysów frakcji w Parlamencie Europejskim. W odpowiedzi poleciła wysunięcie kandydatury Junckera nawet wbrew woli Camerona.
Nieco inaczej do sprawy podchodziła Warszawa. – Byliśmy sceptyczni wobec koncepcji spitzenkandidatów. Obawialiśmy się, że to może doprowadzić do poważnego kryzysu instytucjonalnego. Ale skoro obiecaliśmy coś wyborcom, nie możemy się z tego wycofywać – mówi wiceminister ds. europejskich Piotr Serafin. Stanowisko Warszawy dobrze oddaje nastroje w unijnych stolicach. Juncker nie ma żelaznego elektoratu, ale przywódcy nie widzą też dla niego realnej alternatywy. Nominowanie przez Radę innego kandydata zagwarantowałoby otwarty konflikt z Parlamentem Europejskim, paraliż Unii na długie miesiące i pożywkę dla eurosceptyków we Francji, Niemczech czy Danii.
Wybór Luksemburczyka przez Radę Europejską oznacza, że przywódcy zignorowali zastrzeżenia Londynu. Teraz przed Luksemburczykiem stoi trudne zadanie – musi nadać nowy impet integracji europejskiej, a jednocześnie zadbać o to, by Brytyjczycy nie wyszli z Unii. Pierwszy krok wykonali już sami przywódcy, którzy razem z nominacją Junckera ogłosili, że Unia musi uszanować wolę tych państw, które nie chcą zacieśniania integracji. Juncker wbrew własnej woli może stać się ojcem nie Unii federalnej, ale Unii wielu prędkości.