Claude Verneuil, notariusz spod znaku gaullistowskiej prawicy, mieszka z żoną na francuskiej prowincji, w malowniczym miasteczku Chinon. Czas płynie tu powoli, miejscowi notable polują i łowią razem ryby, każdy zna sekrety życia sąsiadów. To słodka Francja z dawnych piosenek Charles’a Treneta, gdzie biesiaduje się przy dobrym winie i gdzie nie dotarł jeszcze kryzys. Rodzina Verneuilów wzbudza jednak niemałą sensację w miasteczku – trzy urocze i wykształcone córki wychodzą za mąż kolejno za Żyda, Araba i Chińczyka. Poukładane życie rodzinne notariusza staje się tym samym polem kulturowych potyczek.
Na szczęście państwo Verneuilowie mają jeszcze jedną, najmłodszą córkę – śliczną blondynkę. To ostatnia szansa na „normalnego” zięcia. Mama Verneuil zanosi więc modły do Pana Boga, a tata poszukuje w miasteczku odpowiednich kandydatów na męża. Modlitwy zostają wysłuchane – jak to często bywa – dość przewrotnie: córka oznajmia, że przyszły zięć ma na imię Charles, jest katolikiem i pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny – tyle że jest z Wybrzeża Kości Słoniowej, dawnej francuskiej kolonii! Czarny zięć jest już ponad siły pana Verneuila – wizja „Bokassy” w rodzinie wywołuje u niego głęboki kryzys.
Feel good movie
Taki jest punkt wyjścia komedii „Qu’est-ce qu’on a fait au bon Dieu?” (Co zrobiliśmy Panu Bogu?) w reżyserii Philippe’a de Chauverona, czyli największego hitu kinowego tego sezonu we Francji. W ciągu ponad dwóch miesięcy film de Chauverona przyciągnął do kin 9,5 mln widzów, prześcigając m.in. tak popularne obrazy jak „Wielki błękit” Luca Bessona (9,2 mln) i zbliżając się do zwycięzców wszech czasów: „Jeszcze dalej niż Północ” (ponad 20 mln) i „Nietykalnych” (19,4 mln).