Pętla zaciskała się już w piątek. Ukraińskie wojska po kilku krwawych potyczkach zbliżyły się na zaledwie 20 km od stolicy Donbasu, powoli odcinając ją od wschodnich dróg zaopatrzenia i ucieczki. Po tym, jak w zeszłym tygodniu prorosyjscy separatyści wycofali się z Krematorska i Słowiańska, Donieck stał się ostatnim, obok Ługańska, ważnym miastem w ich rękach. Zapowiadali, że będą go bronić „do ostatniego żołnierza”.
To milionowe miasto jeszcze podczas Euro 2012 było symbolem europejskich aspiracji Ukrainy. Teraz, jeśli spełni się czarny scenariusz, może stać się areną najcięższych walk tego niewypowiedzianego konfliktu o przyszłość kraju. Niewielkie Krematorsk i Słowiańsk nie nadawały się do obrony, separatyści zarządzili odwrót, bo duże przestrzenie i rzadka zabudowa byłyby idealnym polem walki dla ukraińskich czołgów i helikopterów.
Donieck to metropolia, pełna zakamarków, wąskich ulic. Gęstość zaludnienia sprawia, że użycie ciężkiego sprzętu może się skończyć masakrą cywilów. Separatyści o tym doskonale wiedzieli i szykowali się na miejską bitwę. W piątek postawili merowi Doniecka ultimatum: ma się ostatecznie opowiedzieć, z kim trzyma: z siłami rządowymi czy z „obrońcami miasta”. Obiecali, że jeśli mer opowie się po dobrej stronie, to go nie rozstrzelają.
„Nie możemy zdobyć miasta z marszu, ale jesteśmy w ciągłej ofensywie” – powiedział, apelując o cierpliwość, rzecznik prasowy Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Andrij Łysenko. Zapewnił, że podczas szturmu wojsko nie użyje ani lotnictwa, ani ciężkiej artylerii. Zamiast bomb siły rządowe będą zrzucać na miasto ulotki informacyjne, by przekonać do siebie miejscową ludność.