Propozycje sankcji obejmują zakaz finansowania rosyjskich firm, w których państwo ma co najmniej 50 proc. udziałów przez europejskie banki i instytucje finansowe. Ponadto Unia wprowadzi embargo na sprzedaż Rosjanom broni, zaawansowanych technologii (przede wszystkim energetycznych) oraz produktów tzw. podwójnego zastosowania (militarnego i cywilnego). Sankcje nie będą dotyczyły już zawartych kontraktów (np. francuskiej umowy na dostawę okrętów typu Mistral). Punktowe sankcje gospodarcze nie wpędzą Rosji w kryzys, ale na pewno utrudnią rosyjskim spółkom funkcjonowanie. Unia liczy, że biznesowe elity Rosji przekonają Putina do złagodzenia stanowiska w sprawie Ukrainy.
Wprowadzenie sankcji gospodarczych będzie dowodem na to, że krytykowana za opieszałość w decyzjach Unia potrafi reagować na politykę Putina podobnie ostro, jak czynią to inni światowi gracze. I to mimo nieporównywalnie wyższych kosztów, niż te, które za swoją politykę wobec Rosji ponoszą np. Amerykanie.
O tak zwanej trzeciej fazie sankcji unijni przywódcy rozmawiali od marca, kiedy Rosja zaanektowała Krym. Dotychczas nie zdecydowali się jednak na uderzenie w podstawy rosyjskiej gospodarki. Na przeszkodzie stały interesy poszczególnych stolic, ale też wiara, że Putin się opamięta. Nawet gdy konflikt na wschodzie Ukrainy przerodził się w regularną wojnę, Berlin i Paryż nadal liczyły, że Moskwa zmusi separatystów do negocjacji pokojowych. Zachód forsował dyplomatyczne rozwiązanie kryzysu, nie zawsze z poszanowaniem interesów Kijowa. Choć perspektywa pokoju na wschodzie Ukrainy się oddalała, rozmowy kontynuowano.
Poza słowami potępienia i negocjacjami dyplomatycznymi unijne państwa już wcześniej objęły Rosję sankcjami, ale na mniejszą skalę. Najpierw ograniczono kontakty dyplomatyczne z Kremlem.