Ściga go ukraińskie MSW. Tamtejsza komórka ds. przestępczości zorganizowanej twierdzi, że ma dowody wskazujące, że to on wydaje rozkazy separatystom. Tym wszystkim zielonym ludzikom z Krymu, rebeliantom wywodzącym się spośród rdzennych mieszkańców Donbasu i przywiezionym zza rosyjskiej granicy najemnikom. To z rozkazu Siergieja Szojgu – mówi kijowskie ministerstwo – na wschodnią Ukrainę trafił m.in. system Buk, którego rakieta zestrzeliła malezyjski samolot pasażerski. Jeśli tak jest, to także Szojgu, putinowski minister obrony, koordynuje teraz kontrolowany odwrót swoich dziwnych oddziałów z powrotem do Rosji.
Ich zupełne wycofanie oznaczałoby jednak, że ekipa Władimira Putina przegrywa, że pod wpływem ukraińskiej kontrofensywy nie udaje się jej gdzieś pod Donieckiem albo Ługańskiem wykroić kawałka terytorium, by stworzyć tam Naddniestrze bis i zamrozić konflikt, czy też bronić wyniku, jak powiedzieliby trenerzy sportowi. Co prawda do końca lipca Putin nie przekreślił również scenariusza otwartej wojny, zgodnie z którym regularne oddziały rosyjskie miałyby wesprzeć przebierańców, ale gdyby doszło do odwrotu, byłaby to jego pierwsza przegrana kampania. W połączeniu z ewentualnym niezadowoleniem społeczeństwa lub oligarchów, wywołanym przez załamanie gospodarcze – nie można go wykluczyć, nie wiadomo np. czy i jak zadziałają zachodnie sankcje – będzie to dla prezydenta poważny problem, którego ceną może być utrata władzy. W każdym razie na Kremlu zaczęła się nerwówka i nie brak tam osób trzymających kciuki za Szojgu, który albo prowadząc dalej walki, albo nie dopuszczając do nieskładnej rejterady, zdoła ograniczyć rozmiary porażki. Może i jego nazwisko – wyzłośliwiają się internauci – w języku komi znaczy „mogiła”, ale i tak nieźle nadaje się do wykonania tego zadania, w końcu kryzysy to jego specjalność.