Najpierw miał się ukazać do końca lipca, potem w pierwszym tygodniu sierpnia i już ostatecznie przed kongresowymi wakacjami, czyli do 15 sierpnia. W poniedziałek wciąż leżał jednak w sejfach komisji ds. wywiadu Kongresu USA. Chodzi o raport z dochodzenia tej komisji na temat kontrowersyjnych metod CIA ścigania podejrzanych o terroryzm: przewożenie ich do krajów sojuszniczych i przesłuchiwanie tam w tajnych więzieniach (black sites) z zastosowaniem tortur.
Jedno z takich więzień istniało w Kiejkutach na Mazurach i podtapiano tam m.in. dwóch ludzi Al-Kaidy, którzy w lipcu wygrali proces z Polską przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Autorzy amerykańskiego raportu orzekli, że w black sites więźniów traktowano nawet gorzej, niż sądzono na podstawie cząstkowych medialnych doniesień, a co najważniejsze – że brutalne przesłuchania nie dostarczyły śledczym „informacji, które uratowały życie”, czyli będących w stanie zapobiec tragicznym w skutkach zamachom terrorystycznym.
Raport jest gotowy, ale jego publikację opóźnia spór Kongresu z szefem CIA Johnem Brennanem o to, co dokładnie można w nim ujawnić. Brennan domaga się wykreślenia z końcowego dokumentu najważniejszych danych, co zupełnie stępi jego wymowę. Co gorsza, na wiosnę okazało się, że agencja włamała się do komputerów używanych przez personel komisji, śledząc jego e-maile na temat raportu. Kiedy senatorowie zaprotestowali, szef CIA zaprzeczył, jakoby jego podwładni szpiegowali senatorów – aby po kilku tygodniach przyznać, że minął się z prawdą.
Dyrektor przeprosił, ale burza już się zaczęła. Z Kongresu i mediów rozległy się żądania jego dymisji. Wyciągnięto najcięższe armaty, twierdząc, że chodzi o sprzeczną z konstytucją ingerencję rządu w prace legislatury, nowe Watergate. Prezydent Barack Obama stanął jednak murem za Brennanem. Niektórzy twierdzą, że nie miał wyboru.