To już nie są zbłądzeni żołnierze ani konwój widmo. To nawet nie jest ostrzał, prowadzony z terytorium Rosji, co stało się niemal codziennością. Premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk w dramatycznym wystąpieniu nazwał wojną to, co dzieje się na wschodzie i południu kraju, i zażądał zwołania nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ. A Julia Tymoszenko domagała się od prezydenta Petra Poroszenki ogłoszenia stanu wojennego na terytorium całego kraju lub przynajmniej na terenach, gdzie toczą się walki.
Połączenie z Krymem
Walki nigdy jeszcze nie toczyły się tak daleko na południu Ukrainy. Padł Nowoazowsk, zagrożony jest Mariupol, ważny ukraiński port, a w przyszłości być może Odessa. Patrząc chłodno – Rosja zamierza odciąć Ukrainę od Morza Azowskiego i Czarnego, zamierza utworzyć korytarz na Krym. To nie tylko droga lądowa, przebiega tamtędy także ważna linia kolejowa. Bez połączenia lądowego, jak teraz, sytuacja na Krymie staje się coraz trudniejsza. Wkrótce może tam zabraknąć żywności i innych towarów powszechnego użytku. Na to Moskwa nie może czekać.
Takim dzwonkiem alarmowym okazała się niedawna krymska wizyta Władimira Putina. Zaproszeni na spotkanie z prezydentem członkowie Dumy nie mogli dotrzeć na czas, bo kolejka oczekująca na przeprawę promową przez Cieśninę Kerczeńską przekraczała 20 km. Doszło do incydentu, zdenerwowani kierowcy TIR-ów przewrócili do góry kołami samochód jednego z deputowanych, chcącego ominąć kolejkę. Może to był ten ważny sygnał, że dłużej nie może być tak, jak jest? W każdym razie ofensywa na południu ruszyła. Być może Moskwie chodzi jedynie o rozciągnięcie frontu, rozproszenie wojsk ukraińskich, które muszą zmierzyć się z nową sytuacją.