Władimir Putin z lubością demonstruje, że nic sobie nie robi z gróźb, jakie kierują w jego stronę państwa zachodnie. Nawet gorzej: im więcej gróźb, tym Moskwa posyła większą i skuteczniejszą pomoc dla separatystów na wschodzie Ukrainy. Efekty widać: padł Nowoazowsk. Zagrożony jest Mariupol, Ukraina może zostać odcięta od morza. Pod ostrzałem artylerii siły rządowe zmuszone były wycofać się i oddać rebeliantom lotnisko w Ługańsku. Atakowane jest lotnisko w Doniecku, Ukraińcy wciąż się bronią, ale jak długo wytrzymają?
Musieli oddać Iłowajsk. Żołnierze zamknięci przez rebeliantów w okrążeniu nie doczekali się skutecznej pomocy. Części żołnierzy udało się przedrzeć, część została wyprowadzona z miasta w kajdankach. Władze i dowódcy nie chcą na razie informować o stratach, a podobno są ogromne.
Armia ukraińska słabnie, pozbawiana dostaw z zewnątrz. Bataliony ochotników proszą prezydenta o broń. Jakże mają iść na czołgi z gołymi rękami czy choćby kałaszami? Separatyści przeciwnie: rosną w siłę dzięki rosyjskiemu wsparciu, ciężkiej broni, systemom rakietowym, transporterom i całej kupie wojennego żelastwa. Po jednej stronie są ochotnicy, przeszkoleni na pospiesznie zorganizowanym tygodniowym kursie czyszczenia karabinu. Oni zginą w pierwszym starciu. Po drugiej – regularna rosyjska armia i doświadczeni w bojach najemnicy. To nie są równe siły. Czy los wschodniej Ukrainy jest przesądzony?
Bruksela, wobec błagalnych słów i wezwań Petra Poroszenki, przygotowuje nowy pakiet sankcji. Poroszenko po powrocie ze szczytu Unii mówił o tym w Kijowie, ale bardziej ku pokrzepieniu serc niż z wiarą, że ta pomoc nadejdzie na czas lub przesądzi o zwycięstwie. Europa może dać pieniądze, ale i na to nie ma pełnej zgody wszystkich państw.