Porównanie do byłego szefa Jukosu jest banalne, ale nasuwa się samo – rosyjski system władzy nie jest zbyt innowacyjny i lubi sięgać po sprawdzone schematy. Z przykrością obserwujemy to i w sposobie prowadzenia polityki zagranicznej, i w rosyjskich mediach państwowych, które dzisiaj prześcigają „najlepsze” wzorce z czasów sowieckiej propagandy.
Jewtuszenkow, piętnastka na liście „Forbesa”, wyceniany na 9 mld dolarów, to jeden z nielicznych w rosyjskim biznesie energetycznym wielkich „prywaciarzy”. Główny akcjonariusz holdingu AFK Sistiema, do którego należy m.in. koncern Basznieft, do niedawna był pupilem Kremla, analityków gospodarczych i inwestorów. Na tle państwowych molochów jego biznes był wzorem efektywności i zyskowności. Ale paradoksalnie to właśnie świetne wyniki koncernu ściągnęły kłopoty na głowę Jewtuszenkowa.
Prokuratura zarzuca mu, że kupując wcześniej nielegalnie sprywatyzowaną firmę, dopuścił się prania brudnych pieniędzy. AFK Sistiema nabyła Basznieft od firm związanych z Uralem Rachimowem – to właśnie on, dzięki protekcji ojca, byłego prezydenta Baszkirii, miał wcześniej dokonać nieuczciwej prywatyzacji. Firma Jewtuszenkowa broni się, że sama transakcja zakupu była legalna i zarzuty pod jej adresem są bezpodstawne.
Według znawców rosyjskiej polityki za atakiem na Jewtuszenkowa stoi Igor Sieczyn, szef państwowego giganta naftowego Rosnieftu, najbliższy człowiek prezydenta Władimira Putina. Do zakupu Basznieftu miał się przymierzać jeszcze w ubiegłym roku, ale Jewtuszenkow odprawił go z kwitkiem. Po co Sieczynowi kolejny kawał naftowego tortu (wcześniej Rosnieft wchłonął m.in. pozostałości po Jukosie i TNK-BP)?
„To przecież ten sam Igor Iwanowicz, który przez 11 lat nie zmądrzał, a może nawet stał się bardziej chciwy” – powiedział „Financial Timesowi” Chodorkowski, który twierdzi, że to właśnie prezes Rosnieftu, dawniej wiceszef kremlowskiej administracji, uszył mu dwie sprawy karne, by później przejąć przeceniony majątek Jukosu.