Pierwsze damy w Afryce uważane są za barometr politycznej kondycji krajów i ich przywódców – im bardziej ekscentryczna żona, tym większa arogancja władzy i tym dłuższa droga do demokracji. Rola żon odbiega tam od modelu zachodniego, w którym panie zajmują się przede wszystkim działalnością charytatywną i tworzą wizerunkowe zaplecze dla mężów.
W Azji pierwsze damy nie grają właściwie żadnej roli w polityce, a kobiety dochodzą do najwyższych szczebli władzy niemal wyłącznie w wyniku ustawień dynastycznych. Tak potoczyły się kariery Benazir Bhutto w Pakistanie, Indiry Gandhi w Indiach czy Sheikh Hasiny w Bangladeszu – wszystkie przejęły schedę po ojcach. Sonia Gandhi rządziła Indyjskim Kongresem Narodowym jako wdowa po zmarłym tragicznie Rajivie. Także w Ameryce Łacińskiej to mężczyźni są bramą do najwyższej władzy – Cristina Fernández de Kirchner najpierw była pierwszą damą Argentyny, a w 2007 r., namaszczona przez męża, została panią prezydent. Dilma Rousseff, prezydent Brazylii, wydaje się wyjątkiem – ma za sobą profesjonalną karierę polityczną, urząd przejęła po Luli da Silvie, wcześniej była szefową jego gabinetu.
W Afryce szanse rozwijania zawodowej kariery politycznej są dla kobiet wyjątkowo nikłe, tylko 13 proc. miejsc w parlamentach na kontynencie zajmują kobiety. W większości krajów panie pełnią funkcje ministerialne w sferze edukacji i opieki zdrowotnej, w kilku trzymają też teki finansów, handlu czy sprawiedliwości. Ale w Afryce wciąż bezapelacyjnie najlepszą drogą do władzy pozostaje alkowa.