Latynoamerykańska lewica wciąż hegemonem. Brazylia, Boliwia, Salwador, Kostaryka – a może jeszcze w końcu listopada Urugwaj? W ostatnich miesiącach lewicowe partie i ruchy zanotowały cztery i pół wyborczego zwycięstwa. W Salwadorze po władzę znów sięgnęli byli partyzanci; w Kostaryce – lewicująca Partia Akcji Obywatelskiej. W połowie października Boliwijczycy po raz trzeci wybrali na prezydenta Evo Moralesa – jedną z ikon latynoskiej lewicy. Na razie tylko pół (kolejnego) zwycięstwa odniosła lewica w Urugwaju – przewodzi wyścigowi o prezydenturę, ale konieczna będzie dogrywka 30 listopada.
Z największym jednak zainteresowaniem świat śledził wybory w regionalnym supermocarstwie – Brazylii. Wygrała je ponownie Dilma Rousseff, następczyni wielkiego Luli. W Brazylii każdy z trójki głównych pretendentów do fotela prezydenckiego – Dilma Rousseff, Aecio Neves i Marina Silva – posługiwał się językiem lewicy. Fakt ten mówi coś uniwersalnego o dzisiejszej Ameryce Łacińskiej. Dilma chwaliła się osiągnięciami swoimi i poprzednika. Neves i Silva atakowali Dilmę personalnie – za nadużycia władzy i zastój w gospodarce – ale zasadniczych osiągnięć nie podważali. Bo i jak kwestionować to, że w 12 lat rządy Dilmy i Luli wyciągnęły z biedy ok. 40 mln ludzi?
Dzięki programom Zero Głodu i Bolsa Familia (stypendia rodzinne na każde dziecko) najbiedniejsi zaczęli lepiej jeść, więcej kupować i posyłać dzieci do szkół zamiast do pracy albo na ulice, żeby żebrały. Płaca minimalna wzrosła o 70 proc. Powstało ponad 20 mln nowych miejsc pracy, a bezrobocie jest rekordowo niskie – 6 proc.