55-letni Klaus Iohannis jest stuprocentowym Niemcem z Siedmiogrodu, który na każdym kroku podkreśla swą niemiecką tożsamość. Nie poszedł jednak śladem swych rodziców i siostry, którzy w latach 90. wyemigrowali do RFN, jak większość siedmiogrodzkich Niemców. Ożenił się z Rumunką i został w rodzinnym Sibiu, zwanym Hermannstadt przez swych niemieckich mieszkańców, którzy przed wojną stanowili tam 90 proc. ludności, a dziś zaledwie 1 proc.
Kiedyś Siedmiogród zamieszkiwała prawie milionowa niemiecka mniejszość. W 1918 r. – wbrew Węgrom – poparła przyłączenie tego regionu do Rumunii. Dlatego Niemcy wrośli w rumuńską historię jako naród przyjazny.
Uprzejmy, skromny, uczciwy, a przede wszystkim niebywale pracowity – mówią o Iohannisie znajomi. Sam wyremontował własny dom, przestudiowawszy przedtem podręczniki sztuki budowlanej sprowadzone z Niemiec. Dzieci nie ma, co z braku innych słabości wytknięto mu podczas kampanii wyborczej.
Po studiach przez ponad 10 lat był nauczycielem fizyki. W 1997 r. do polityki wyłowiła go rządząca wówczas prawica. Już trzy lata później został merem Sibiu, gdzie zaczął robić porządki po fatalnych rządach rdzennych Rumunów. W ciągu pierwszego tygodnia nowy mer urządził wielkie sprzątanie niemiłosiernie zaśmieconego miasta. Następnie osobiście przestudiował skład chemiczny asfaltu, którym remontowano miejskie ulice. Radykalnie poprawił ściągalność podatków. I wreszcie przyciągnął wielką rzeszę inwestorów z kraju i z Niemiec. W 2007 r. odremontowana średniowieczna starówka Sibiu przyjęła aż milion turystów, a miastu przyznano tytuł Kulturalnej Stolicy Europy.
O Iohannisa szybko zaczęli zabiegać politycy centralnego szczebla. Podczas kryzysu rządowego w 2009 r. liberałowie wysunęli jego kandydaturę na stanowisko premiera. Prezydent Basescu ją odrzucił, ale nikt w Rumunii nie uznał tej propozycji za żart. Dziś jest przewodniczącym partii liberałów.