Rozpacz jak okiem sięgnąć. Charków jeszcze trzyma fason, drogie sklepy, wielkie marki, szykowne restauracje, gdzie młodzież pije piwo jakby nigdy nic, w operze przedstawienie „Don Juan” i kolejka do kas. Ale za rogatkami rozciąga się kraina smutku. Droga do Rosji, do Rostowa nad Donem jest wprawdzie szeroka, ale niczym blacha falista. Pobocza porosły trawskiem po pas, skoro wcześniej nie było komu zmierzyć się z zagadnieniem, to teraz nie ma o czym nawet gadać. Wojna, wróg może przerwać linię frontu. Trochę dalej od drogi miejscowi próbują walczyć z roślinnością za pomocą ognia. Płoną suche trawy i szuwary, ogień kroczy jak oddział separatystów i nie wiadomo, gdzie się zatrzyma. Jeszcze pożary tu potrzebne.
Nocą kroczący ogień wywołuje gęsią skórkę. Jak punkty kontrolne na drodze, gdzie umundurowani i uzbrojeni w kałasze ludzie zaglądają jadącym w dokumenty i do pojazdów. W obronie ojczyzny. Bo to strefa przyfrontowa.
Na plecach przystanku autobusowego, który teraz służy za schronienie żołnierzom Gwardii Narodowej, ich koledzy, ochotnicy z Zakarpacia, napisali na pamiątkę sprayem: Tu byliśmy. Czerwiec 2014. Czerwona, nieco sfatygowana kołdra chroni wnętrze przystanku przed chłodem, ktoś tam śpi na materacu, zanim obejmie zmianę na blokadzie. Worki z piaskiem, opony, zgromadzono wszystko, co może ochronić przed ostrzałem wroga. Okopali się na zimę. Ukraińskie błokposty ustawiono w miejscach strategicznych, przed ocalałymi mostami i na skrzyżowaniach, na granicy, za którą rządzą separatyści.
Słowiańsk
Jakby wojna trwała od dziesięcioleci. Wielkie zakłady, które kiedyś dawały pracę, pieniądze, poczucie bezpieczeństwa, teraz napędzają wściekłość, gorycz i przekonanie, że za Sojuza było lepiej.