Polacy chciani i niechciani
Cameron ogranicza prawa imigrantów w Wielkiej Brytanii
Po pierwsze, dopiero po czterech latach pracy na Wyspach imigranci będą otrzymywać przywileje podatkowe i prawa do ubiegania się o mieszkania socjalne. Dalej, nawet po czterech latach pracy – nie będą mogli pobierać zasiłków na dzieci mieszkające w kraju pochodzenia. A ci, którzy przyjeżdżają i nie dostają pracy – nie będą pobierać zasiłków dla bezrobotnych. Brytyjski premier czyni z tej sprawy główny punkt renegocjacji warunków dalszego członkostwa swego kraju w Unii Europejskiej.
W Polsce stanowisko brytyjskiego premiera musi niepokoić. Jak wiadomo, nasi rodacy stanowią dziś ogromną część emigracji zarobkowej na Wyspach, a język polski jest pierwszym czy drugim językiem obcym używanym w Wielkiej Brytanii. Ponadto jednym z filarów całej Unii Europejskiej jest zasada swobodnego przepływu i osiedlania się unijnych pracowników w krajach wspólnoty, a przede wszystkim zasada niedyskryminacji. Wszyscy powinni mieć równe prawa pracownicze i socjalne.
Zanim jednak potępimy Davida Camerona, trzeba zwrócić uwagę na trzy aspekty całego problemu.
Wbrew wcześniejszym obawom Cameron ani nie wprowadził ograniczeń ilościowych ani nie domagał się zakazu przepływu cudzoziemców przez granicę, choć wielu jego rodaków się takich rygorów domagało. Całe przemówienie nie było ksenofobicznym biciem w bębny. „Jesteśmy Wielką Brytanią dzięki imigracji, a nie pomimo niej” – powiedział premier i podkreślał, że imigranci przyczyniają się do bogactwa kraju.
Po drugie, Wielka Brytania – po naszym wejściu do Unii przed 10 laty – otworzyła granice dla przybyszów z naszego regionu, inaczej niż Niemcy, Francja i większość naszych partnerów.