Papieski efekt świeżości zaczyna się zużywać, styl Franciszka nieco się opatrzył. Uwagi krytyczne zgłaszają już nie tylko katolicy, nastawieni na walkę z „modernizmem” i „dyktaturą relatywizmu”. Dla nich Franciszek ze swoją otwartością od początku był podejrzany, a jego słowa o raku klerykalizmu wywołały osłupienie. Ale czy nie okaże się on w końcu papieżem gestów i symboli? Ujmującym, ale niezdolnym do skutecznej walki z plagami w Kościele: teatralnym patriarchalizmem, faryzejską pychą i obłudą, rozdętą oraz nieruchawą biurokracją, korupcją, kulturą omerty w sprawach pedofilii i innych skandali obyczajowych.
„Rewolucyjne” bywają papieskie gesty i wypowiedzi dla mediów, kazania podczas mszy porannych w watykańskim hotelu Dom Św. Marty, w którym Franciszek wciąż mieszka, czy też niespodziewane telefony do ludzi mających kłopoty życiowe. Ale jest i druga strona tego medalu. „Franciszku, zadzwoń!” – apelował publicysta „Gazety Wyborczej” Jarosław Mikołajewski, zastanawiając się, czemu papież nie dzwoni do nikogo w Polsce, na przykład w sprawie księdza Wojciecha Lemańskiego, którego jednym słowem mógłby wyrwać z osamotnienia w polskim Kościele.
Franciszek broni się przed ideologicznym zaszufladkowaniem. Choć wciąż upomina się o biednych i wykluczonych społecznie, to oświadcza dziennikarzom, że jego programem nie jest jakiś manifest socjaldemokratyczny, tylko Ewangelia i nauka społeczna Kościoła.
Miniony rok Franciszek zamknął krytyką Europy i szukaniem sojuszników w świecie islamu. Wcześniej przeprowadził synod biskupów na temat rodziny. Na tych trzech wydarzeniach skupiła się uwaga opinii publicznej. Co z nich wynika? Franciszek nie ma wielkiej wizji na przyszłość, nie jest intelektualistą ani strategiem i wcale się tym nie przejmuje.