Łukasz Wójcik
28 grudnia 2014
Świat uzależnił się od Władimira Putina
Więzień Kremla
Nagle w kryzysie okazało się, jak bardzo przyszłość świata zależy od Władimira Putina. Od kogo i od czego uzależniony jest Putin?
Ludzi doceniamy dopiero, gdy ich zabraknie. Kto wie, jak potoczyłyby się negocjacje nuklearne z Iranem, gdyby Władimir Putin przyjaźnił się jeszcze z Barackiem Obamą? Bez Rosji, jako pośrednika i gwaranta, tej umowy raczej nie będzie. Jaki los spotkałby reżim Baszara Asada, gdyby Putin przestał robić na złość Zachodowi i wstrzymał dostawy broni do Syrii? Putina może zabraknąć też Bułgarom, gdy tej zimy będą spali w kurtkach. Ziemia się jeszcze kręci, ale kto wie, co stanie się, gdy Putin w końcu obrazi się na wszystkich i zamknie się na Kremlu?
Ludzi doceniamy dopiero, gdy ich zabraknie. Kto wie, jak potoczyłyby się negocjacje nuklearne z Iranem, gdyby Władimir Putin przyjaźnił się jeszcze z Barackiem Obamą? Bez Rosji, jako pośrednika i gwaranta, tej umowy raczej nie będzie. Jaki los spotkałby reżim Baszara Asada, gdyby Putin przestał robić na złość Zachodowi i wstrzymał dostawy broni do Syrii? Putina może zabraknąć też Bułgarom, gdy tej zimy będą spali w kurtkach. Ziemia się jeszcze kręci, ale kto wie, co stanie się, gdy Putin w końcu obrazi się na wszystkich i zamknie się na Kremlu? Od zmiennych nastrojów prezydenta Rosji zależy też los ponad 40 mln obywateli Ukrainy. Jak pokazują sondaże, większość z nich widziałaby swój kraj w zjednoczonej Europie. Na to jednak nie ma szans, dopóki nie wyjaśni się status dwóch donbaskich obwodów: ługańskiego i donieckiego oraz Krymu, okupowanych przez Rosję w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Z Putinem jednak już nikt nie rozmawia. Ostatni raz mocarstwowe rendez-vous odbyło się nieco z przymusu w czerwcu w Normandii, gdzie zwycięzcy z drugiej wojny światowej spotkali się w 70 rocznicę inwazji. Od pół roku panuje cisza, a przecież kiedyś było zupełnie inaczej. Zachodni przywódcy widzieli w Putinie przyjaciela, demokratę. Był partnerem w największych przedsięwzięciach międzynarodowych: w Afganistanie, we wspomnianej Syrii, Rosja Putina na lata miała Europie zagwarantować spokój energetyczny. Często wydarzenia toczą się nie tak, jak byśmy chcieli. Nic nie wskazuje na to, że Putin planował wojnę na Ukrainie, która – co widać już dziś wyraźnie – doprowadziła jego państwo na skraj upadku gospodarczego, uczyniła z Rosji globalnego pariasa. Dziś można oczywiście demonizować Putina, zresztą zasłużył sobie na to. Ale to jedynie utwierdza go w roli męczennika za własny naród. A problem w tym, że prezydent Rosji to nie tylko sprawca, ale też ofiara. Jeśli Zachód tego w porę nie uchwyci, może już wkrótce zatęsknić za Władimirem Władimirowiczem. 1. Jeden z dziennikarzy zapytał prezydenta Putina o rok 1989: – Czy pana zdaniem Związek Radziecki zrobił wtedy wszystko, aby uratować NRD? Tłumacząc na język mniej dyplomatyczny, chodziło o to, czy Putin – 25 lat temu rezydent KGB w Dreźnie – wysłałby wojsko, będąc na miejscu Michaiła Gorbaczowa. Putin odmówił odpowiedzi. Po Gruzji 2008 r. i Ukrainie 2014 r. trudno jednak mieć wątpliwości: gdyby miał taką władzę, stłumiłby wschodnioniemieckie protesty, tak jak zrobili to jego poprzednicy w Budapeszcie w 1956 r. i w Pradze w 1968 r. To efekt fałszywej logiki, której uległo wielu jego poprzedników na Kremlu: bezpieczeństwo Rosji zależy od braku bezpieczeństwa w państwach sąsiednich. Donbas jest więc dziś dla prezydenta Rosji tym, czym NRD była dla Związku Radzieckiego. Odwracając tę kremlowską logikę: tak jak zjednoczenie Niemiec dobiło Związek Radziecki, tak demokratyczna i stabilna Ukraina byłaby śmiertelnym zagrożeniem dla reżimu Putina. Znany amerykański dyplomata i sowietolog George Kennan pisał już w 1947 r.: „Nacisk kładziony w Moskwie na zagraniczne zagrożenia (...) nie wynika wcale z realnych przesłanek, ale z konieczności uzasadnienia dla dyktatorskiej władzy w kraju”. Mimo upływu ponad 60 lat nic dodać, nic ująć. Putin jest więc w pewnym sensie kolejną ofiarą tej logiki, a nie jej twórcą. Płonące sąsiedztwo to najlepsza legitymacja dla każdego reżimu na Kremlu. Ekspansja, rozszerzanie wpływów – to tylko podpałka, środek do celu. Tu znów kłania się Kennan, który przekonywał, że charakter sowieckiej władzy zawsze jest produktem ideologii i okoliczności. Z jednej strony marksizm nakazywał wieczną ekspansję, aż do zaprowadzenia komunizmu na krańce świata. Z drugiej nie był to nakaz bezwzględny, lecz zależny od okoliczności. Kennan pisał: „[sowieckie] działania polityczne są jak strumień, który porusza się nieustannie, o ile ma taką możliwość, w kierunku założonego celu. Jego głównym zadaniem jest wypełnienie każdego zakątka globalnego basenu”. Rosyjski system co jakiś czas dostosowuje się więc do rzeczywistości. Znów: nic dodać, nic ująć, mimo upływu lat. Putin wobec świata zewnętrznego zachowuje się właśnie jak ten Kennanowski strumień – rozlewa swoje wpływy, gdzie może: czy na Ukrainie, w Gruzji, Azerbejdżanie czy na Węgrzech Viktora Orbána. Wszędzie tam, gdzie Zachód walnie pięścią w stół, Putin się zatrzymuje, bo celem nadrzędnym dla niego jest utrzymanie reżimu. Dla dobra Rosji. I dla swojego. 2. Kreml, jak żadne inne lokum w Moskwie, odmienia swoich lokatorów. Były „bankier Kremla” z lat 90. Siergiej Pugaczow, który kilka lat temu zbiegł do Londynu, wspominał niedawno Putina na łamach brytyjskich gazet. Uderzyło go, że przyszły prezydent nigdy nie nosił ze sobą dokumentów, choć inni wysocy urzędnicy byli nimi zawsze przeciążeni. Putin, jeszcze w kancelarii Borysa Jelcyna, trzymał się na uboczu. Długo przesiadywał w swoim gabinecie i czytał gazety lub oglądał telewizję. Uwielbiał oglądać telewizję. Nigdy nie wydawał się Pugaczowowi przesadnie ambitny. Więcej, nie miał planów politycznych, wcale nie chciał zostać na Kremlu. Żył z dnia na dzień. Jego brak zdecydowania stał się szczególnie widoczny, gdy już został premierem i zaskakiwał podwładnych zmianami decyzji. Zapalał się do jakiegoś projektu, żeby następnego dnia wyrzucić go do kosza. To nie był geniusz zła, który tylko czekał, kiedy będzie mógł podporządkować sobie całą Ziemię. Dziś już widać, że to bardziej władza podporządkowała go sobie. Według Pugaczowa były dwa powody, dla których Putin w ostatnim dniu 1999 r. został p.o. prezydenta, oba niezwiązane z jego domniemanym geniuszem. Po pierwsze, nikogo innego nie było pod ręką. Kto mógł, uciekał od pogrążonego w alkoholizmie Jelcyna. Po drugie, dla oligarchów, którzy w czasach niedyspozycji Jelcyna rządzili państwem, Putin wydawał się wyborem bezpiecznym, łatwym do kontrolowania. Refleksja szybko dopadła oligarchów. Ci najważniejsi mieli odbyć „intymne” spotkanie z nowym prezydentem. Putin zgodził się na nie, ale pod warunkiem, że sam wybierze miejsce. Na dwie godziny przed spotkaniem okazało się, że chodzi o starą daczę Stalina w podmoskiewskim Kuncewie. Stawiła się tam cała śmietanka z lat 90., Roman Abramowicz zarządzał grillem. Ale rozmowa się nie kleiła. Po spotkaniu Pugaczow nie krył ciekawości: – Dlaczego o nic go nie spytaliście? A o co mieliśmy pytać? – odparł jeden z nich. – To przecież agent KGB, zabrał nas do daczy Stalina. Wystarczy nam, że żyjemy. Kilka miesięcy później oligarchowie dostali z Kremla propozycję nie do odrzucenia: zrezygnujcie z polityki oraz z części waszych majątków, a w zamian dostaniecie bezpieczeństwo i możliwość dalszego zarabiania. Albo stracicie wszystko. Ci, którzy się zbuntowali, musieli wyjechać z kraju albo trafiali za kratki. Posłuszni wytrwali przy swoich majątkach, ale nie wiadomo, jak długo jeszcze to potrwa. 3. W połowie września 2014 r. do aresztu trafił Władimir Jewtuszenkow. Ten do niedawna nr 15 z listy najbogatszych Rosjan był uważany za nieskazitelny wzorzec putinowskiego oligarchy. Nigdy publicznie nie zająknął się o polityce, był do znudzenia neutralny. Grzecznie płacił podatki, a gdy trzeba było dorzucić na prezydencki pomysł jakieś 100 tys. dol., Jewtuszenkow dorzucał 200 tys. Rosyjska politolożka Lilia Szewcowa twierdzi, że aresztowanie Jewtuszenkowa to symbol końca jakiejkolwiek niezależności oligarchii, a Putin coraz bardziej ogranicza grono swoich zaufanych ludzi. Prawdziwy jest tylko on i Rosjanie. Podobnie postępowali jego poprzednicy na Kremlu. Car Mikołaj II uważał się zwyczajowo za pomazańca bożego i nie życzył sobie żadnego pośrednictwa między własną osobą a ludem. Tych zbyt ambitnych politycznie wymordował, parlament zwołał na chwilę, żeby szybko rozwiązać, a swoje rządy oparł na tajnych służbach i cenzurze. Gdy abdykował w 1917 r., zostawił po sobie polityczną pustkę, nie było komu go zastąpić. Najlepiej nadawali się do tego bolszewicy, zaprawieni latami działań w podziemiu. Historia powtórzyła się po upadku Związku Radzieckiego. Dekady komunistycznego reżimu nie pozwoliły na wykształcenie się alternatywnych elit. Dlatego kolejną pustkę musiał zapełnić człowiek starego reżimu – Borys Jelcyn. I dziś znów – liberalna opozycja w Rosji w zasadzie poza internetem nie istnieje. Ostatni jej podryg – protesty na placu Błotnym w grudniu 2011 r. – miały zerowy wpływ na działania reżimu. Wręcz przyspieszyły spychanie opozycji do podziemia. Do aresztu domowego trafił jedyny znaczący lider tego ruchu Aleksiej Nawalny. Putin, tak jak Romanow, w swojej relacji z ludem nie chce mieć żadnych pośredników – ta chorobliwa obawa o władzę ma dla Rosji cyklicznie fatalne rezultaty, co doskonale pokazuje pewien spot wyborczy nakręcony w lutym 2012 r. przez zwolenników Putina. Opozycja woła: „Rosja bez Putina! Wyobraźmy sobie, jak to może wyglądać?” – rozpoczyna się filmik. Do wyborów staje setka partii politycznych, Zachód pieje z zachwytu. W niedługim czasie zbrojni nacjonaliści opanowują ulice i wypowiadają wojnę mniejszości muzułmańskiej. NATO zajmuje Kaliningrad, Chińczycy – Chabarowsk, a Gruzini Krasnodar, skinheadzi rządzą w Petersburgu. Nadchodzi zima, brakuje jedzenia, panuje chaos. Wszystkie zachodnie korporacje wycofują się z kraju, wybucha hiperinflacja. Liderzy opozycji błagają Amerykanów o azyl. W końcu nie ma już prądu, nie działają sieci komórkowe. Nagranie kończą tubalne słowa narratora: „Rosja bez Putina? Ty decyduj”. Problem w tym, że system już zadecydował. 4. Część zachodnich obserwatorów ma niezdrową tendencję do gloryfikacji Putinowskiego geniuszu. W każdym jego działaniu dopatrują się oni otwarcia szachowego, które w trzech ruchach doprowadzi do mata. W tym sensie Putin jest być może najbardziej przecenionym politykiem naszych czasów, a wątpliwych pozorów geniuszu dostarcza mu właśnie system. Wystarczy tu jedna fundamentalna wątpliwość: gdyby Putin planował wojnę na Ukrainie, kilka miesięcy wcześniej nie wydałby 50 mld dol. na olimpiadę w Soczi, która miała być przecież pozytywną promocją R
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.