Terroryzm, Wielki Brat i polityczna poprawność
Potrzeba uczciwego dialogu wolnego świata ze społecznością muzułmańską
Na półtoramilionowej paryskiej demonstracji solidarności z zamordowanymi dziennikarzami i rysownikami „Charlie Hebdo”, w której uczestniczyli przywódcy wszystkich krajów europejskich i wielu spoza Europy, USA reprezentowała jedynie ambasador tego kraju. To nie pierwszy objaw lekceważenia starego kontynentu przez Waszyngton, wytknięty prezydentowi Obamie przez amerykańskie media.
Z drugiej strony, nie przeceniajmy znaczenia niedzielnej manifestacji. Była pięknym, symbolicznym gestem, ale jeszcze bardziej potrzeba teraz praktycznych działań zapobiegających zbrodniom takim jak 7 stycznia. Walka z islamskim terroryzmem wymaga długofalowej strategii. Czy doczekamy się jej na zapowiedzianym przez Biały Dom międzynarodowym „szczycie bezpieczeństwa” 18 lutego w stolicy USA?
Po 11 września 2001 r. Ameryka radzi sobie z hydrą terroryzmu lepiej niż Europa. Trzy przeprowadzone od tego czasu zamachy, w których zginęli ludzie (w Little Rock, Fort Hood i Bostonie), autorstwa „samotnych wilków”, to niewiele jak na kraj tak wielki i najbardziej znienawidzony przez dżihadystów. Amerykanom pomaga fakt, że muzułmańsko-arabska społeczność w USA jest mniej liczna niż w Europie i lepiej zintegrowana ze społeczeństwem.
Przyczyniły się do tego programy asymilacji w wielu miastach i amerykańska otwartość na imigrantów, większa niż w ksenofobicznych krajach europejskich. Ale swoją rolę odegrała także twarda polityka antyterrorystyczna po 9/11 – uszczelnienie kontroli na lotniskach, infiltracja podejrzanych środowisk muzułmańskich przez FBI, deportacje i uwięzienia radykalnych imamów, monitoring internetu i elektroniczna inwigilacja e-maili i telefonów obywateli przez służby specjalne.