Chociaż ok. 70 proc. Tikritu nadal jest w rękach dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego, irackie władze zapowiadają, że miasto będzie odzyskane, nawet jeśli miałoby to wymagać walki o każdą ulicę. Tikrit leży 130 km od Bagdadu i jego odbicie mogłoby być początkiem wypychania Państwa Islamskiego z Iraku. Jest to też ważny ośrodek oporu sunnickiego, rodzinne miasto Saddama Husajna, rozbudowane i dopieszczane za poprzedniego reżimu, ale potem za nowego, zdominowanego przez szyitów rządu, popadłe w niełaskę. Dlatego kiedy w zeszłym roku dżihadyści zajmowali miasto, wielu mieszkańców Tikritu chętnie przyłączyło się do bojowników.
Tuż przed rozpoczęciem ofensywy premier Hajder al-Abadi apelował do sunnitów o opuszczenie szeregów PI, oferując im ułaskawienie. Namawiał, żeby złożyli broń, dołączyli do swoich rodaków i wspólnie odbili miasto. Ofensywa tikricka jest więc nie tylko testem, czy wojska irackie poradzą sobie, walcząc w środku dużego miasta, ale też czy rzeczywiście Irakijczycy gotowi będą zjednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi, jakim jest Państwo Islamskie.