Dobro utrom, god gammel venn! Tvoja kopite ryiba på morgen?
– Dobra morgen, kaptein! Kak pris på tvoja?
– Moja et pud tsarnaja muka po dvohpud ryiba.
– Eta mala! Tsarnaja muka niet. Tak brzmi język russenorsk.
Na północnym wschodzie Norwegii zima jeszcze w pełni, ale okoliczne porty szczelnie wypełniają łodzie. To, jak co roku od stu lat, początek handlu Pomorców, rosyjskich osadników nad Morzem Białym, z norweskimi rybakami, co ułatwia właśnie russenorsk, zwany również moja på tvoja. Rosjanie myślą, że mówią po norwesku, a Norwegowie, że po rosyjsku. Dorsz za mąkę. Czarniak za korę brzozową. Wypada się targować, nie wypada dać kontrahentowi w mordę, ewentualnie można mu zagrozić wrzuceniem do morza. A po udanej transakcji zaprasza się Norwega na kubek czaju.
– Hundra krona, niet ekspensiv – Olga pokazuje przechodniom wełnianą chustę z Dagestanu na placu w Kirkenes. Chusta jest biała jak śnieg, który właśnie przestał padać. Sypał bez przerwy przez kilka ostatnich dni, a do tego orkan na tyle silny, że nawet dostał imię, tak rozprawiał się z wybrzeżem, że zarówno Olgę, jak i jej towar wywiewało z namiotu, w którym od rana do wieczora próbuje coś sprzedać.
Z Kirkenes do granicy z Rosją jest 10 km, a sama granica – jak na długą Norwegię – krótka, zaledwie 196 km. Mimo to w 2014 r. przekroczyło ją ponad 66 tys. osób. W obie strony, bo od trzech lat obowiązuje tutaj strefa bezwizowego ruchu granicznego w pasie 30 km. To dlatego Kirkenes zwykło się nazywać Małym Murmańskiem.
Zapach ryb
Targ, organizowany raz w miesiącu, to spadek po handlu Pomorców, tyle że towar od lat wymienia się już na pieniądze i przyprawia kilkoma angielskimi słowami.