To pół wieku temu podobne demonstracje ludzi z klas średnich i wyższych zachęcały armię do interwencji przeciwko rządowi lewicującego reformatora João Goularta. W wyniku tamtego zamachu stanu ustanowiono dyktaturę, która trwała ponad dwie dekady (1964–1985).
Odpowiedź na pytania, kto i dlaczego tak gwałtownie protestuje przeciwko wybranemu ledwie kilka miesięcy temu rządowi Dilmy Rousseff z lewicowej Partii Pracujących, jest wielowątkowa.
Po pierwsze, gospodarka Brazylii zwolniła, a wartość reala w stosunku do dolara spadła w ostatnich tygodniach o ponad 20 proc. Najwięcej tracą na tym ci, którzy mają oszczędności, tj. klasy średnia i wyższa. Trzon niedzielnych manifestacji stanowili ludzie z tych klas – to nie biedacy, którzy zdesperowani wyszli na ulice, bo nie mają z czego żyć. To istotna okoliczność dla zrozumienia tego, co się w Brazylii dzieje.
Po drugie, lista organizatorów dobrze ilustruje powyższą obserwację. Są nimi trzy konserwatywne grupy, wyrażające punkt widzenia elit ekonomicznych kraju: Movimento Brasil Livre – młodzi liberałowie, Vem Pra Rua – ludzie ze świata wielkiego biznesu, Revoltados online – prawicowi zwolennicy wojskowego zamachu stanu. Skrzyknęli marsze za pomocą mediów społecznościowych, co od czasu arabskiej wiosny nie jest niczym nowym ani zaskakującym.
Po trzecie, urzędująca władza, która ma niepodważalne zasługi w zasypywaniu społecznych nierówności i inkluzji najbiedniejszych, dała klarowny powód do oskarżeń i surowej krytyki. Od kilku miesięcy Brazylią wstrząsa skandal korupcyjny w wielkiej firmie naftowej Petrobras. Politycy Partii Pracujących, także opozycji – niemniej odpowiedzialność spada przede wszystkim na tych, którzy rządzą – brali łapówki za udzielanie kontraktów zblatowanym firmom.