W greckiej prasie pojawił się niedawno list otwarty do premiera Alexisa Tsiprasa. „Wzywam pana do sprzeciwu wobec Niemiec, wobec Schäuble [Wolfganga – niemieckiego ministra finansów]. Niech pan wyrzuci z kraju tych »Bawarczyków«” – zaapelował 89-letni Mikis Theodorakis, słynny kompozytor, autor muzyki do „Greka Zorby”.
Theodorakis, żarliwy człowiek lewicy, pisząc o „Bawarczykach” przywołał wielką grecką traumę z przeszłości. W 1832 r. mocarstwa narzuciły młodemu państwu nastoletniego króla z bawarskiej dynastii Wittelsbachów, który szybko doprowadził kraj do bankructwa, przy okazji lżąc swoich poddanych, nazywając ich m.in. „szpetnym bizantyjskim narodem”.
Przywołanie przez Theodorakisa „Bawarczyków” było tylko preludium do finału listu. „Czas zakończyć dwa wieki europejskich zbrodni wobec Grecji” – gruchnął i zaapelował o cywilizacyjny „rozwód z zachodnimi wrogami helleńskiego świata”.
Premier mógł list zignorować, ale następnego dnia osobiście zadzwonił do autora, pogratulował mu i zaprosił do swojej siedziby. Obaj myślą podobnie. W trakcie ostatniego wystąpienia przed styczniowymi wyborami Tsipras obiecywał przecież Grekom, że nadchodzi „kres narodowego upokorzenia”. Na koniec nieco dwuznacznie zadeklarował: „Skończymy rządy zagranicznych okupantów”. Użył retoryki, której nikt w Grecji nie słyszał od 1945 r.
Ludzie jak narody
Pośród technokratycznego języka dyskusji o greckim kryzysie wciąż brakuje rozmowy o najbardziej chyba niedocenianej sile w stosunkach międzynarodowych, czyli o upokorzeniu.