To budowanie na piasku jest pewne, ma solidne podstawy i błogosławieństwo najwyższych władz w Pekinie. Chiny sypią sztuczne wyspy na Morzu Południowochińskim. W kilku miejscach wyciągają piasek z dna morskiego i za jego pomocą przerabiają ledwo wystające z wody rafy koralowe i atole na przygotowane na uderzenia tajfunów i tsunami pełnowymiarowe pasy startowe, bazy dla okrętów, statków i kutrów rybackich, magazyny paliwa, stacje radarowe i meteorologiczne. Niektóre z wyłaniających się obiektów leżą nawet tysiąc kilometrów od chińskich brzegów, wszystkie zaś położone są na wodach, do których pretensje zgłaszają m.in. Filipiny, Malezja i Wietnam. Chiny ignorują te protesty i dowodzą, że Morzem Południowochińskim władały już w średniowieczu, więc sypią u siebie.
Nowe wyspy zmieniają układ sił na morzu, przez który przebiega szlak handlowy z Dalekiego Wschodu m.in. do Afryki, na Bliski Wschód, do Indii i Europy. Zgodnie z prawem morskim Chińczycy sypać nie mogą, bo tylko one uznają sporny obszar za swoją wyłączną strefę ekonomiczną. Ale nikt ich nie powstrzymuje. Choć wyspy budowane są od wielu miesięcy, to okoliczne państwa, zbyt słabe na konfrontację z ChRL, dopiero teraz zorientowały się, jak błyskawicznie idzie budowa. Niewiele też zrobić mogą Stany Zjednoczone, bo – jak skwapliwie przypominają Chińczycy – USA nie ratyfikowały konwencji o prawie morza, więc w podobnych sporach terytorialnych nie mają nic do gadania.