Co dokładnie się zdarzyło, a właściwie wciąż się dzieje, bo wstrząsy wtórne mogą potrwać nawet tydzień, z grubsza wiadomo: na południe przesunął się fragment potężnego uskoku himalajskiego ciągnącego się wzdłuż najwyższych gór świata. Strefa objęta przesunięciem ma długość około 150–200 km i szerokości 50–60 km.
Na tym właśnie bloku skalnym, który w ułamku sekundy stracił równowagę i pozostaje niestabilny, znajduje się Katmandu – milionowa stolica Nepalu, jedno z najgęściej zaludnionych miast na globie, gdzie na każdym kilometrze kwadratowym mieszka ponad 20 tys. ludzi (średnio pięć razy więcej niż w Warszawie). Tak wynika z pierwszych ustaleń, których dokonał Roger Bilham, profesor sejsmologii z Uniwersytetu Kolorado, jeden z najlepszych znawców himalajskiej układanki tektonicznej, od trzech dekad prowadzący badania w Nepalu, Indiach i Tybecie.
Trzęsienia ziemi w Himalajach występują codziennie. Jednak większość z nich jest zbyt słaba, żeby człowiek je odczuł. Średnio raz na dekadę zdarzają się wstrząsy o magnitudzie 6, które mogą już powodować niewielkie zniszczenia. Natomiast co kilkadziesiąt lat dochodzi do wstrząsów o mocy 7 stopni lub więcej. Takie kataklizmy mają już ogromną siłę destrukcyjną. Mogą powodować olbrzymie straty ludzkie i materialne. Ten, który w sobotę uderzył w Nepal, miał magnitudę 7,8 w skali Richtera. Liczenie ofiar i strat dopiero trwa.
Poprzednia taka katastrofa w Himalajach miała miejsce w październiku 2005 r. w Kaszmirze. Według pakistańskich danych zginęło wówczas ponad 70 tys. ludzi. Siła tamtego wstrząsu wyniosła 7,6 stopni. Zatem nie był wyjątkowo silny. Nie był też bardzo rozległy – przesunięty fragment uskoku miał tylko 40 km długości.