Rosja obchodzi właśnie 70 rocznicę zakończenia drugiej wojny światowej, którą tam nazywa się Wielką Wojną Ojczyźnianą. Między podmoskiewskim poligonem Ałabino i placem Czerwonym już kilka razy przejechały czołgi, transportery opancerzone, ciężarówki i inny ciężki sprzęt. Moskwianie cierpliwie znosili utrudnienia w ruchu, w końcu chodziło o próby przed defiladą 9 maja. Według oficjalnych zapowiedzi – największą i najbardziej imponującą w historii.
Wielka Wojna Ojczyźniana jest, jak mówią Rosjanie, „święta”. Po rozpadzie ZSRR okazało się, że nic nie łączy ich tak bardzo, jak pamięć o niej. A w zasadzie – o zwycięstwie, bo to jest centralny punkt zbiorowej pamięci. Ten kult triumfu nad nazizmem przerodził się w zbiór dogmatów, który broni się przed głębszą dyskusją. Znalazł się w zestawie mitów, którymi propaganda bombarduje nie tylko swoich obywateli, ale także zachodnich odbiorców.
Mit pierwszy: zwycięstwo było nasze, a Zachód próbuje przeredagować historię
Rosyjska walka z rzekomym fałszowaniem historii nabiera tempa. Szczególnie teraz, w kontekście wojny na Ukrainie i 70 rocznicy Dnia Zwycięstwa. W ubiegłym roku Rosja przyjęła nawet ustawę, która wprowadza (wysokie) kary grzywny lub więzienia za „rehabilitację nazizmu”.
Nikt o zdrowych zmysłach nie zaprzecza, że wkład ZSRR w walkę z hitlerowskimi Niemcami był decydujący, choć Moskwa tak właśnie próbuje interpretować odmowę udziału wielu zachodnich liderów w uroczystościach. Tymczasem jest ona protestem wobec polityki Rosji na Ukrainie i bezprawnej aneksji terytorium sąsiada. Przez plac Czerwony przedefiluje armia, która zbrojnie zajmowała Krym, a później walczyła w Donbasie.
Dawni zachodni alianci muszą się zastanowić, czy Rosja nadal świętuje to samo zwycięstwo.