Zaczęło się od wiadomości z południowej Francji. Rano dwaj mężczyźni wtargnęli ciężarówką do fabryki chemicznej w departamencie Izery i spowodowali tam wybuch. Znaleziono zmasakrowane zwłoki, a przy nich sztandar z arabskim napisem. Jeden z podejrzanych sprawców o arabskim nazwisku, od razu ujęty, figurował w kartotece osób o radykalnych poglądach. Służby bezpieczeństwa zamknęły całą strefę przemysłową, w której znajdują się liczne fabryki, określane jako „narażone na niebezpieczeństwo”.
Wkrótce potem z Tunezji nadeszła wiadomość, że uzbrojony mężczyzna zastrzelił co najmniej 27 osób w hotelu w Susie, znanym turystycznym mieście Tunezji. Po kilku godzinach z Kuwejtu doniesiono, że w czasie piątkowych modlitw samobójca z bombą zabił w meczecie co najmniej 4 osoby (z oficjalnych informacji wynika, że ofiar jest 23).
Nie wiadomo, czy te zamachy są ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane, lecz nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z falą zamachów, zwłaszcza że doszło do nich w święty dla muzułmanów piątek i na początku Ramadanu. Widać też, że niebezpieczeństwo terroryzmu rośnie, zwłaszcza w Tunezji, gdzie trzy miesiące temu doszło do dużego krwawego zamachu na turystów w muzeum Bardo w Tunisie i gdzie zapewniano, że chodzi o odosobnioną tragedię.
Najwięcej doniesień i znaków zapytania napływa z Francji. Politycy mówią o szaleństwie morderców, gniewie i obrzydzeniu przemocą. Ale od razu też rodzą się pytania, czy władze publiczne opracowały i wdrożyły wystarczające środki do walki z terroryzmem.
W kraju istnieje pięć osobnych służb specjalnych zajmujących się tropieniem i zwalczaniem terrorystów. Liczebność i budżet służb zwiększono.