Krach jest wynikiem przegrzania chińskich giełd – od ponad roku narastała na nich bańka spekulacyjna, napędzana tanimi pożyczkami banków. Powiększająca się z roku na rok chińska klasa średnia szukała szybkich metod dalszego bogacenia się, a inwestowanie w ogarnięty spekulacyjną manią rynek wyglądał na świetną okazję do łatwego zarobku.
Dlatego co bogatsi Chińczycy, przyciągani papierowymi zyskami, masowo zaczęli zaciągać pożyczki pod zastaw akcji, aby kupować kolejne papiery. W rezultacie hossa wystąpiła nie tylko na parkiecie w Szanghaju, ale dotarła też do Shenzhen i Hongkongu, w czasie gdy europejskie giełdy wciąż znajdowały się w trendzie bocznym (czyli bez wyraźnych trendów spadkowych lub rosnących) lub rosły o kilka, kilkanaście procent.
Chińskie rynki akcji są pod wieloma względami specyficzne. Prawie nie ma na nich inwestorów zagranicznych, a państwo odgrywa decydującą rolę w kształtowaniu popytu oraz podaży akcji. Dlatego większość Chińczyków masowo kupowała na kredyt papiery wartościowe, licząc, że w razie turbulencji interwencja państwa ochroni ich przed dużymi stratami.
Tym razem jednak bańka spekulacyjna narosła tak duża, że bank centralny wraz z rządem nie wygrali z siłami rynkowymi. Dopiero po dwóch tygodniach praktycznie nieprzerwanych spadków rządowi udało się ustabilizować indeksy giełdowe. Do tego wykorzystano jednak cały arsenał narzędzi i instytucji. Ludowy Bank Chin ściął interwencyjnie stopy procentowe oraz dokapitalizował państwowego inwestora, aby ten na własną rękę i za pośrednictwem brokerów giełdowych skupował akcje od spanikowanych inwestorów.
Z kolei Pekin zezwolił na inwestowanie na giełdzie funduszom emerytalnym. Gdy to nie pomogło, wymusił zakupy akcji na państwowych ubezpieczycielach oraz zakazał sprzedaży akcji przez wszystkie spółki skarbu państwa i dużych inwestorów.