Ropa tanieje, niezmiennie od ponad roku, z około 100 dol. schodzi poniżej 50 za baryłkę. Po odwieszeniu sankcji nałożonych na Iran, który rozstaje się z programem wzbogacania uranu, prawdopodobnie potanieje jeszcze bardziej. To najczarniejszy scenariusz dla krajów żyjących z przemysłu naftowego: muszą ścinać budżety i nadzieje na łatwe zyski.
Na podobne problemy nieczułe jest jednak Państwo Islamskie, najmłodsze z petropaństw. Ono też handluje ropą, ale rozwinęło model biznesowy pomijający takie „szczegóły”, jak cena światowa, budowa własnych rurociągów i utrzymywanie błyszczących chromem wielkich rafinerii.
Fanatycy spod czarnego sztandaru nie są żadnym naftowym gigantem. Codziennie na całym świecie nafciarze pompują na powierzchnię około 90 mln baryłek, każda liczy po 159 litrów. Możliwości Państwa Islamskiego (PI) nie dobijają nawet jednego promila globalnej produkcji. Urobek islamistów wygląda skromnie, ale i tak chodzi o ogromne ilości i wielki majątek. Dość odważne szacunki amerykańskiego ministerstwa skarbu z zeszłego lata, z okresu po podboju przez PI znacznych obszarów północnego Iraku, zakładały, że możliwości produkcyjne islamistów sięgały 80 tys. baryłek ropy naftowej na dobę. Albo, przekładając rzecz na pieniądze, od 1 do 3 mln dol. wpływów dziennie, około pół miliarda rocznie.
Jakkolwiek by było, PI ma znacznie mniejsze wydatki niż administracja regularnych państw, oszczędza np. na wywozie śmieci i nie remontuje dróg. Dolar amerykański, używany do rozliczeń, nie jest elementem przypadkowym, wszystkie transakcje prowadzone są w gotówce i w walucie wroga. Abu Hadża, weteran walk z USA w szeregach Al-Kaidy i do niedawna dyrektor finansowy PI, przyznał BBC, że PI także wojnę prowadzi niskim kosztem.