Klimat nieufności
Nowy prezydent IAAF obiecuje walczyć z dopingiem. Łatwo nie będzie
Anglik pokonał jedynego rywala, byłego mistrza tyczki, Siergieja Bubkę. Wszyscy, którzy już dawno stracili wiarę w czystość sportu, umocnieni ostatnio w swoim sceptycyzmie po ujawnieniu przez „Sunday Times” i niemiecką telewizję ARD dopingowych sensacji (w latach 2001–2012 IAAF miała zatuszować ponad 800 podejrzanych wyników próbek krwi; cień padł na niemal 150 medalistów olimpijskich), patrzyli na te wybory bez nadziei na przełom.
Co to za różnica, czy wygra Bubka, który skakał po tytuły w najciemniejszej dopingowej epoce, czy też Coe, od 2007 r. wiceprezydent IAAF – głównej oskarżonej? Zresztą już w jego pierwszej reakcji na wyciek danych było dużo emocji. Australijskich specjalistów, którzy pomagali dziennikarzom w odczytywaniu danych z paszportów biologicznych, określił mianem „tak zwanych ekspertów”, a sam materiał określił jako wypowiedzenie wojny środowisku lekkoatletycznemu oraz jego władzom.
Taktyka bagatelizowania przez dyskredytowanie to chyba jednak nie był najlepszy pomysł, zwłaszcza biorąc pod uwagę kaliber przeciwnika. Dziennikarze „Sunday Timesa” oddali w ostatnich latach poważne zasługi walce z nieprawościami w sporcie (najpierw uporczywie ściągając kłamstwa Lance’a Armstronga, potem ujawniając kolejne korupcyjne skandale w FIFA). ARD niedawno wyemitowała świetnie udokumentowany reportaż o wspieranym przez państwo, systematycznym dopingu w rosyjskim sporcie.
Teraz Coe obiecuje powołanie niezależnej agencji do badania próbek pobranych od lekkoatletów. Tylko że z dotychczasową, działającą pod auspicjami IAAF, nie było problemu – wszak zarzuty zamiatania dopingowej plagi pod dywan dotyczą władz światowej lekkoatletyki.