Chciałby też, aby od Bałtyku po Adriatyk i Morze Czarne uformował się blok państw połączonych silniejszymi niż dotąd związkami.
Tzw. ABC jest tradycyjnym pomysłem polskiej polityki zagranicznej – jego korzeni można szukać w czasach jagiellońskich. Taka konstrukcja nie udała się jednak ani Józefowi Piłsudskiemu, ani – zachowując proporcje – Lechowi Kaczyńskiemu. A prezydent ją odkurza, choć nie zniknęły przeszkody, o które wcześniej ABC się potłukło. To wciąż wątłe poczucie wspólnotowości obywateli widmowego regionu, raczkujące powiązania działających tu firm, brak porządnych dróg oraz niezmienny rozstrzał pojmowania racji stanu: nie wszyscy są w NATO i w strefie euro, na dodatek różnie odnoszą się do Rosji; lista zdań odrębnych jest znacznie dłuższa.
Jednak tak wyraźny zwrot ku mniejszym państwom Europy Środkowej, Południowej i Północnej (gdzie należy lokować Litwę, Łotwę i Estonię) budzi tam żywe zainteresowanie i sporą sympatię. Przy czym Polsce do przewodzenia tak określonemu regionowi nie wystarczy tylko to, że jest największa, a prezydent ma ambicję. Owszem, może być łącznikiem między bałtycką trójką i Grupą Wyszehradzką, mówi litewski politolog Vytis Jurkonis, z tym że zarówno B3, jak i V4 mają już dość samych opowieści, trzeba zacząć świecić konstruktywnym przykładem, z czym dotąd bywały problemy.
Od Polski oczekuje się zatem, że nie zmieni ściśle unijnego kursu, co mogłoby osłabić Unię, a polscy politycy nie będą wykorzystywali polityki zagranicznej do zbijania punktów w kraju i zaproponują regionowi coś więcej, niż tylko wspólne celebrowanie bolesnych doświadczeń sprzed wielu dekad.