Pomyłka może być śmiertelna
Prezydent Poroszenko uczcił niepodległość Ukrainy w Kijowie i w Berlinie
To było najmocniejsze wystąpienie od wielu miesięcy. „Wojna o niepodległość Ukrainy wciąż trwa i wcale się nie zakończyła” – mówił prezydent Petro Poroszenko. Dodał, że w rozmowach dotyczących Ukrainy nie potrzeba nowych formatów. A prezydent Andrzej Duda chce, by Polska w nich uczestniczyła.
Poroszenko wezwał rodaków do jedności, odpowiedzialności politycznej i żelaznej dyscypliny. Wszystko po to, aby wspólnie święcić przyszłoroczne, 25. obchody Dnia Niepodległości, najważniejsze święto ukraińskie. Żeby niepodległa Ukraina przetrwała, innymi słowy.
Poroszenko nie starał się uspokajać, jak przed rokiem, nie składał obietnic. Nie tylko nie ukrywał, ale wprost podkreślał, że tegoroczne święto czczone jest w napiętej atmosferze. Władze od kilku dni sugerowały, że może dojść do prowokacji, zamachów w całym kraju, nie tylko w Donbasie czy w strefie przyfrontowej. Tym bardziej że w wielu miejscach na wschodzie kraju nasiliły się starcia, trwa regularna wymiana ognia nawet z ciężkiej broni, każdego dnia nadchodzą informacje o zabitych i rannych. Mimo zawieszenia broni.
Kijów oskarża separatystów i ich mocodawcę, Moskwę, o złamanie porozumień podpisanych w Miński w lutym tego roku. Zachowanie Rosji nazywa bezczelnością i cynizmem. A opanowany przez separatystów Donbas – projekt Noworosji – Mordorem. Chyba po raz pierwszy prezydent Ukrainy sięgnął do takiego arsenału porównań.
Kreml nie pozostaje dłużny, o to samo oskarża władzę w Kijowie. I nie tylko. Z Kremla popłynęły słowa Władimira Putina, że Ukraina nie jest samodzielna i niepodległa, pozostaje pod zarządem Zachodu, Unii Europejskiej i Ameryki. Takie słowa przy okazji Dnia Niepodległości musiały Poroszenkę dotknąć.
To prawda, ukraiński prezydent nie ma wielu powodów do dumy. Nie może pochwalić się zwycięstwem. Wychwalał więc męstwo i waleczność żołnierzy: bez wątpienia jest ono niepodważalne, to ukraińscy żołnierze, poborowi i ochotnicy stawiają czoła rosyjskiej technice, wielokrotnie przewyższającej możliwości ich własnej armii. Dzielności im nie brak, przydałoby się raczej więcej inteligentnych i wykształconych dowódców.
To dzięki armii mogą być realizowane europejskie ambicje Ukrainy – podkreślał prezydent. Zapewnił, że stowarzyszeniowe porozumienie z Brukselą wejdzie w życie, choć Rosji się to nie podoba i robi ona wszystko, żeby skłócić Ukraińców między sobą oraz z sąsiadami, żeby – osamotnionych – zaatakować i zniszczyć. Wzywał tez Europę do wsparcia Ukrainy, krok po kroku zmierzającą w stronę Zachodu. To właśnie powinno, zdaniem Poroszenki, zobowiązywać do pomocy – skuteczne budowanie Europy na Ukrainie.
Zabrzmiało to dramatycznie, bo ukraiński konflikt w Donbasie rzeczywiście przesunął się na dalszy plan wśród europejskich problemów. Na pierwszym miejscu są dziś imigranci, zdobywający granice Unii, i próby powstrzymania tego marszu. Europejscy liderzy – uczestnicy rozmów w Mińsku – woleliby uznać sprawę Ukrainy za zamkniętą: jest porozumienie sygnowane przez strony konfliktu, teraz proszę je wypełnić, zgodnie z literą protokołu. Proszę nam nie zaprzątać głowy swoimi problemami.
Poroszenko stara się zatrzymać uwagę Europy, pokazując zagrożenie działaniami Moskwy, na Ukrainie i w krajach bałtyckich. Ta uwaga jest Ukrainie potrzebna do życia.
Co może Europa
Co jednak może zrobić Berlin czy Paryż? Francuski minister spraw zagranicznych Laurent Fabius krytykuje łamanie przez Rosję umów z Mińska i zapowiada kary wobec Kremla za niepowodzenie projektu. Każda ze zwaśnionych stron musi dotrzymywać porozumienia – dodaje Fabius. Francja liczy na to, że w Donbasie umilkną strzały, a zbliżające się wybory samorządów będą rozstrzygnięte zgodnie z konstytucją Ukrainy. Trochę to przymiarka na wyrost…
Również niemiecki minister Frank Walter Steinmeier zabrał głos wobec „wybuchowej” sytuacji na wschodzie Ukrainy. Stwierdził, że do rozwiązania kryzysu wciąż daleko. Trudno tej tezie odmówić realizmu. Tymczasem już w następnym zdaniu Steinmeier dodał, że europejskie bezpieczeństwo i pokój nie mogą istnieć bez udziału Rosji. Czy to się dziś spodoba Ukraińcom?
Rosji zależy na destabilizowaniu Ukrainy, może nawet na osadzeniu w Kijowie posłusznego jej rządu, prezydenta. A czego chce Ukraina? Poroszenko zdaje sobie sprawę, że o odzyskaniu Krymu nie ma mowy, o odzyskaniu Donbasu pewnie też długo nie będzie. Zresztą czy taki Donbas jest dziś Ukrainie potrzebny? W rocznicę Dnia Niepodległości odbyły się tam manifestacje, ale skrajnie różne od tych w Kijowie, antyukraińskie. „Ręce precz od Donbasu” – pisano na transparentach. To nie jest dla Kijowa dobry prognostyk przed wyborami samorządowymi, które tuż-tuż, w październiku.
Można zapytać, czy w ogóle warto ginąć za taki Donbas? Może trzeba zaakceptować obecny stan? Czy nie o tym rozmawiano w Berlinie, dokąd prezydent Poroszenko udał się niemal wprost z obchodów na Majdanie?
W spotkaniu – jak poinformowano – na wyraźne życzenie Poroszenki nie wziął udziału rosyjski prezydent ani minister spraw zagranicznych Ławrow. Odbyło się w formacie „trójkowym”, z udziałem prezydenta Francji i niemieckiej Kanclerz.
Ale zestaw normandzki – Francja, Niemcy, Ukraina, Rosja – nie jest zagrożony. Prezydent Poroszenko powiedział jednoznacznie, nie pozostawiając najmniejszej wątpliwości, że nie życzy sobie żadnego poszerzania formatu ani żadnych sąsiadów przy stole rozmów. To oczywista lekcja dla prezydenta Andrzeja Dudy, który w niedzielę w Tallinie o zmianę formatu się dopominał. Najwyraźniej bez uprzedniego porozumienia z Poroszenką.
Teraz ukraiński prezydent odpowiedział, co sądzi o takim pomyśle. Otóż sądzi, że jest on bez sensu, tylko w obecnym składzie można osiągnąć cel, jeśli będą dobre chęci. Mnożenie formatów to niepotrzebne mnożenie bytów. Mówiąc wprost: konflikt muszą rozwiązać wspólnie Kijów i Moskwa, bo to ich interesy splatają się w Donbasie. Niemcy i Francja są gwarantem, że Putin usiądzie do stolika.
Myślenie, że jakąkolwiek rolę ma do odegrania Warszawa, jest po prostu śmieszne i wynika z nieznajomości realiów. Poroszenko oznajmił to stanowczo, nie bawiąc się w dyplomatyczne zawijasy oraz niedomówienia. I nic tu nie ma do rzeczy fakt, że Polska jako pierwszy kraj na świecie uznała niepodległość Ukrainy 24 lata temu.