Agnieszka Zagner: – Już prawie 20 proc. Niemców udzieliło pomocy uchodźcom, tyle samo chce zrobić to w najbliższym czasie. Od dawna mieszka pan w Niemczech, więc może i pan ma swojego uchodźcę?
Stanisław Strasburger: – Mam, nawet trzech. Dwa tygodnie temu w Bremie na ulicy podeszło do mnie na ulicy trzech mężczyzn. Mieli w ręku wydrukowaną z internetu mapę i adres ośrodka, do którego planowali dojechać autobusem. Postanowiłem, że pojadę z nimi. Okazało się, że wcześniej przebywali w obozie w Hamburgu, z którego dostali skierowanie do Bremy. Jeden z nich, może 20-letni chłopak, twierdził, że jest Palestyńczykiem z obozu w Syrii, dwaj pozostali, ok. 40-letni, dotarli do Niemiec z Libanu.
Z jednym z tych mężczyzn nawiązałem bliższy kontakt, rozmawialiśmy po arabsku. Opowiadał, że z Libanu poleciał samolotem do Turcji, a stamtąd z przemytnikami przedostał się do Grecji i szlakiem bałkańskim dotarł do Niemiec. Ta „podróż” zajęła mu około miesiąca. W obozie na południu Libanu zostali jego żona i dzieci. Żona jest Palestynką, nie ma paszportu i de facto nie może legalnie wyjechać z Libanu. Jego największym zmartwieniem było to, jak oni sobie poradzą bez niego. Bał się, że nie przeżyją kilku miesięcy, kiedy on będzie czekać na azyl. Jego sytuację utrudnia to, że nie przyjechał do Niemiec ze strefy bezpośrednio objętej konfliktem. Kilka razy mówił mi niedawno przez telefon, że woli wrócić niż całymi dniami czekać w niepewności o los swoich najbliższych. Ten człowiek stoi przed wielkim dylematem: Syryjczycy często czują się w Libanie dyskryminowani, nie widzą tam swojej przyszłości. Zostać źle, wrócić jeszcze gorzej.
Liban przyjął ok. 1,2 mln syryjskich uchodźców.