Zbliżała się północ 25 maja 1973 r. W punkcie kontrolnym Hans-Jürgen Schulz jak zwykle pokazał przepustkę, która uprawniała go do przebywania w 500-metrowym pasie ochronnym przy granicy z RFN. Gdy zbliżył się do Mödlareuth, wyłączył światła w samochodzie. W pobliżu zabudowań tzw. dolnego młyna, które utrudniały widoczność enerdowskim wartownikom, dojechał do wysokiego na ponad trzy metry muru. Wdrapał się na drabinę postawioną na dachu pojazdu, przeskoczył na drugą stronę – i był już w wolnym świecie. Wschodnioniemieccy pogranicznicy zdążyli jeszcze wycelować w niego reflektorem, ale żaden nie pociągnął za spust.
Dziś stoi tam tablica przybliżająca historię tej ucieczki. W okolicy wyrosły wiatraki energetyczne, na dachach domów pojawiły się kolektory słoneczne. Można jednak odnieść wrażenie, że czas w Mödlareuth się zatrzymał. Już przy parkingu gości wita stary sowiecki czołg T-34. Nieco dalej wieżyczki wartownicze, bunkier obserwacyjny, płot z drutem kolczastym i tablica z groźnym napisem „Obszar przygraniczny. Strefa zamknięta! Wstęp i wjazd dozwolone tylko za specjalnym zezwoleniem”.
Mödlareuth, położone w połowie drogi z Berlina do Monachium, to kilkanaście gospodarstw i niespełna 50 mieszkańców. Dziś to jedna z najsłynniejszych niemieckich wsi. W czasach zimnej wojny był tu bowiem Berlin w miniaturze – z podobnym murem przecinającym świat na dwa przeciwstawne bloki.
Zakaz pozdrowień
Lokalna rzeka Tannbach, którą można pokonać jednym susem, już w XVI w. dzieliła niemieckie hrabstwa. Od 1810 r. biegła tędy granica między Królestwem Bawarii a Księstwem Reuss, które z czasem stało się częścią Turyngii.