Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Klimat szczytu

Czego się spodziewać po konferencji klimatycznej w Paryżu

Smog nad Paryżem Smog nad Paryżem Getty Images
Na paryskiej konferencji klimatycznej świat znów spróbuje uratować się przed nadchodzącym potopem. Zanosi się na burzę.
Mimo że wiedza dotycząca zmian klimatycznych i ich skutków jest jedna i dostępna na takich samych zasadach na całym świecie, to sposób jej interpretacji różni się w zależności od kraju.Benoit Tessier/Reuters/Forum Mimo że wiedza dotycząca zmian klimatycznych i ich skutków jest jedna i dostępna na takich samych zasadach na całym świecie, to sposób jej interpretacji różni się w zależności od kraju.

Paryż trwa w żałobie po pomordowanych w zamachach sprzed tygodnia i jednocześnie przygotowuje się do największego wydarzenia dyplomatycznego w tym mieście od 1948 r., kiedy Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło tu Powszechną Deklarację Praw Człowieka. 30 listopada w podparyskim kompleksie konferencyjnym Le Bourget rozpocznie się COP21, Konferencja Stron Ramowej Konwencji ONZ ds. Zmian Klimatycznych (UNFCCC).

Organizatorzy spodziewają się nawet 120 głów państw, swój udział potwierdził prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama i przewodniczący Chin Xi Jinping. Inaugurację spotkania miał poprzedzić wielki światowy marsz dla klimatu, ale po ostatnich zamachach rząd zakazał podobnych manifestacji, wywołując rozgoryczenie organizacji społecznych. Do Paryża może ściągnąć nawet 40 tys. dyplomatów, ekspertów, przedstawicieli organizacji społecznych i aktywistów.

Mają dobry powód, bo choć COP21 jest kolejnym dorocznym, jak wskazuje numer, spotkaniem państw-stron UNFCCC, to akurat ma wyjątkowe znaczenie. Paryski szczyt zwieńczy żmudny proces negocjacji nowego międzynarodowego porozumienia w sprawie ochrony klimatu i – zdaniem wielu badaczy oraz aktywistów – jest szczytem ostatniej szansy, by ustrzec ludzkość przed katastrofą, jaką może wywołać wymykający się spod kontroli proces globalnego ocieplenia.

Potop w Gdańsku

Filmik informujący o COP21, przygotowany przez francuskich organizatorów, w dosadny sposób przedstawia stawkę gry: o ile nic się nie zmieni i ludzie nadal będą emitować gazy cieplarniane, czyli dwutlenek węgla i metan, do atmosfery, a tempo wzrostu temperatury się utrzyma, to pod koniec stulecia poziom oceanów podniesie się nawet o metr. W efekcie 400 mln osób na całym świecie będzie musiało uciekać przed wodą, zagrożony jest Szanghaj, Nowy Jork, Amsterdam i nasz Gdańsk.

To tylko jedno z niebezpieczeństw. Naukowcy badający zmiany klimatyczne dysponują znacznie bogatszym katalogiem przewidywanych konsekwencji globalnego ocieplenia, a wiedza ta sześć lat temu przełożyła się na najważniejsze postanowienie szczytu klimatycznego w Kopenhadze: aby zatrzymać wzrost temperatury atmosfery na poziomie 2 st. C w stosunku do okresu przedprzemysłowego. Osiągnięcie tego celu wymagałoby redukcji emisji gazów cieplarnianych i systematycznej przebudowy światowej gospodarki, by do końca stulecia stała się neutralna węglowo, czyli nie była źródłem emisji gazów cieplarnianych. Do tego ambitnego celu ma doprowadzić właśnie międzynarodowy proces prowadzony pod auspicjami ONZ.

Dotychczasowe 20 lat tych starań trudno określić innym mianem niż fiasko. Fiasko będące jednak też miarą najbardziej spektakularnego w dziejach ludzkości wychodzenia setek milionów mieszkańców Ziemi ze skrajnej biedy. To właśnie szybko bogacące się Chiny, Indie, Brazylia, Wietnam, Indonezja dołączyły do tradycyjnych sprawców globalnego ocieplenia: Stanów Zjednoczonych, Kanady, krajów europejskich.

Tempo rozwoju gospodarczego krajów zwanych kiedyś Trzecim Światem nie tylko zaskoczyło, ale także podminowało logikę procesu klimatycznego. Jego fundamentem jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, a punktem przełomowym okazał się 1997 r., kiedy podczas szczytu klimatycznego w Kioto przyjęto protokół zobowiązujący 39 państw rozwiniętych (w tym Polskę i inne kraje postsocjalistyczne) do redukcji emisji dwutlenku węgla.

Jak wspomina uczestnik tamtych historycznych negocjacji prof. Maciej Sadowski, mało kto miał nadzieję na sukces: „Jak zwykle w takiej sytuacji ostatnie dyskusje nad protokołem toczyły się w nocy. Prowadzący grał na zmęczenie uczestników, tylko on dysponował tekstem protokołu i odczytywał po kolei punkty. Po każdym paragrafie wypowiadał wiążące »accepted«, kto nie zdążył zaprotestować z refleksem, musiał zadowolić się, jak delegacja Arabii Saudyjskiej, wpisem protestu do protokołu z konferencji. Tekst porozumienia pozostawał jednak nietknięty. Nikt chyba nie wierzył, że [prowadzącemu] Estradzie się uda” („Niezbędnik Inteligenta” 9/13).

Protokół z Kioto szybko stał się jednak kością niezgody. Jako wiążące porozumienie międzynarodowe wymagał ratyfikacji przez jego strony, co w przypadku Stanów Zjednoczonych oznacza konieczność akceptacji przez Senat. USA nie ratyfikowały protokołu, uznając, że przewidziane w nim zobowiązania zmniejszą konkurencyjność amerykańskiej gospodarki, która musi się konfrontować z coraz silniejszymi gospodarkami krajów rozwiniętych, nieobciążonych żadnymi ograniczeniami emisyjnymi.

Z kolei państwa rozwijające się długo nie dopuszczały w ogóle myśli o tym, by poddać się ograniczeniom podczas doganiania rozwiniętej Północy, i posługiwały się tzw. argumentem historycznym: wy truliście przez 200 lat, bogacąc się wtedy kosztem niszczenia środowiska i klimatu, dlaczego my mamy utrudniać sobie naszą walkę z biedą, skoro większość dwutlenku węgla, będącego powodem dzisiejszych problemów, wyprodukowała wasza cywilizacja?

Porażka w Kopenhadze

Czy wobec takich różnic możliwe jest w ogóle dogadanie się 196 stron tak, by powstało wiążące wszystkich i na dodatek treściwe porozumienie? Tak miało się stać podczas szczytu w Kopenhadze w 2009 r., który miał taką rangę jak tegoroczny COP21 w Paryżu. Duńskie spotkanie miało się zakończyć przyjęciem porozumienia, które zastąpiłoby protokół z Kioto. Unia Europejska chciała odegrać rolę lidera proekologicznych i proklimatycznych zmian, forsując ambitne porozumienie.

Pech chciał, że po drodze do Kopenhagi w 2007 r. wydarzył się w Stanach Zjednoczonych kryzys kredytów hipotecznych, który w 2008 r. przekształcił się w pełnowymiarowy kryzys finansowy. Szybko dotknął także kraje Unii, omijając jednak najważniejsze kraje rozwijające się. Chiny, Indie, Brazylia nagle stały się wzorem sukcesu gospodarczego. Kopenhaski szczyt był dobrą okazją, żeby sprawdzić też polityczną asertywność i pokazać, że globalny układ sił zmienił się bezpowrotnie. Czasy, kiedy Europa lub Stany Zjednoczone dyktowały warunki, dobiegły końca.

W rezultacie Kopenhaga zakończyła się spektakularną porażką, a problem pozostał. Ilustracją erozji procesu klimatycznego w tamtym czasie jest fakt, że w 2011 r. z protokołu z Kioto wycofała się Kanada. Ale pozostała świadomość, że kolejne porozumienie musi nakładać zobowiązania na wszystkie strony.

Czy COP21 przyniesie wymierne rezultaty? Zwieńczy intensywne negocjacje rozpoczęte na szczycie COP19 w Warszawie w 2013 r. Warszawskie spotkanie otworzyło drogę do szukania porozumienia, a Francuzi, wspierani przez Unię Europejską, postawili na szalę cały autorytet swojej dyplomacji, by doprowadzić paryskie spotkanie do konkretnych rezultatów. Kluczowe pytanie dotyczy formuły porozumienia.

Stany Zjednoczone, które pod przywództwem Baracka Obamy zdecydowanie zmieniły swój wizerunek i z hamulcowego procesu klimatycznego stały się jego lokomotywą, ostrzegają jednak, żeby nie pchać się w pułapkę wiążącego prawnie porozumienia. Bo to oznacza, że Senat USA go nie ratyfikuje. Z kolei politycy francuscy zdecydowanie obstają przy porozumieniu o mocy traktatu, przekonani, że tylko wówczas może być skuteczne.

Mandat negocjacyjny nie określa jednoznacznie formuły porozumienia, jakie ma nastąpić po protokole z Kioto. Prawnicy już łamią sobie głowy nad porozumieniem „hybrydowym”, które miałoby zawierać elementy o różnym statusie prawnym, tak by zadowolić wszystkie strony. Yvo de Boer, były wieloletni sekretarz UNFCCC, zna doskonale wszystkie zawiłości procesu negocjacyjnego i nie ma wątpliwości, że paryski szczyt nie przyniesie rezultatów politycznych, które z kolei prowadziłyby do celów wskazywanych przez naukowców.

Przyszłość przegrywa z teraźniejszością, na sali obrad w Le Bourget spotkają się politycy uzbrojeni w mandat swoich społeczeństw. Mimo że wiedza dotycząca zmian klimatycznych i ich skutków jest jedna i dostępna na takich samych zasadach na całym świecie, to sposób jej interpretacji różni się w zależności od kraju.

Wyluzowani Polacy

Różnice te doskonale pokazują badania porównawcze amerykańskiego ośrodka PewResearchCenter, opublikowane na początku listopada. Badania objęły 40 krajów, również Polskę – nie zmarnowaliśmy okazji i pokazaliśmy, że wyróżniamy się na tle świata. Polacy jawią się tu jako najmniej przejmujący się zmianami klimatu, jedynie mieszkańcy Izraela są jeszcze bardziej „wyluzowani” klimatycznie. Średnia wartość indeksu troski o klimat to 9,93; my zostaliśmy ocenieni na 8,73, przegrywając nawet z tradycyjnie dość sceptycznymi wobec globalnego ocieplenia Ukraińcami i Rosjanami. Bezkonkurencyjni natomiast są Brazylijczycy z indeksem 11,42.

Co ciekawe, nasza postawa nie wynika ze sceptycyzmu wobec ustaleń nauki – badania CBOS z grudnia ub.r. pokazują, że 71 proc. Polaków jest przekonanych, że za globalne ocieplenie odpowiedzialność ponosi człowiek. Ten podstawowy fakt interpretujemy już jednak w dość oryginalny sposób. I tak ponad połowa badanych (53 proc.) twierdziła, że klimat się zmienia w sposób cykliczny – raz jest zimniej, raz jest cieplej. Ponad połowa też żywiła przekonanie, że całe gadanie o klimacie to po prostu biznes, na którym zarabiają grupy zajmujące się straszeniem konsekwencjami zmian klimatycznych. W rezultacie Polacy uważają, że zmiany klimatu są realnym zagrożeniem, któremu należy aktywnie przeciwdziałać, ponosząc nawet koszty, ale niekoniecznie od razu, wszak proces jest długotrwały, więc po co się spieszyć z wydatkami.

Oczywiście rozkład opinii zależy od wieku, wykształcenia i miejsca zamieszkania, ale badaczy z PewResearchCenter najbardziej zdziwiło, że w Polsce w przeciwieństwie do wszystkich innych krajów to ludzie deklarujący się jako lewica są bardziej obojętni na sprawy klimatu niż prawica. Przy okazji jesteśmy jednym z najbardziej nowoczesnych społeczeństw w tym sensie, że 33 proc. badanych, jeden z wyższych odsetków, stawia na technologię jako rozwiązanie problemów z klimatem. Patrząc na te wyniki, można zrozumieć decyzję prezydenta Andrzeja Dudy, który zawetował ratyfikację poprawki do protokołu z Kioto. Zarzucił, że ustawy ratyfikacyjnej nie uzasadnia odpowiednia analiza skutków społecznych i ekonomicznych, wynikających z przyjęcia zobowiązań obciążających gospodarkę.

Prezydenckie weto nie jest najlepszym prognostykiem. Polska będzie występować na COP21 jako strona Konwencji, ale także poprzez Unię Europejską, która wypracowała ambitne stanowisko, w ramach którego deklaruje zmniejszenie do 2030 r. emisji dwutlenku węgla o 40 proc. w stosunku do 1990 r., zwiększenie o 40 proc. efektywności energetycznej i uzyskanie 30 proc. udziału odnawialnych źródeł energii. Politycy PiS otwarcie deklarują, że będą kwestionować obowiązujący w Unii pakiet klimatyczno-energetyczny, więc też nie może im się podobać unijne stanowisko negocjacyjne na COP21. A prezydent Andrzej Duda, otwierając posiedzenie Narodowej Rady Rozwoju poświęcone polityce klimatyczno-energetycznej, zapowiedział obronę interesu Polaków, zagrożonego przez nierozsądne propozycje polegające na zbyt ambitnej, a więc i kosztownej redukcji emisji.

Teatr w kółku

Jak więc w takiej sytuacji dogadać Polaków z Brazylijczykami czy Ugandyjczykami, skoro nawet wspólna wiedza nie prowadzi nas do wspólnego stanowiska? Już niebawem przekonamy się w Paryżu, czy gotowi jesteśmy poświęcić się dla Gdańska (i innych nadmorskich miast świata), którym w nadchodzących dekadach grozi potop. Niezależnie od końcowych ustaleń pewne jest, że negocjacje będą bardzo emocjonujące, z teatralnymi wystąpieniami plenarnymi mającymi wywołać łzy i prowadzonymi w kuluarach targami o każdego dolara. Najbarwniejszą techniką negocjacyjną, po którą sięgają uczestnicy, gdy zawodzą inne metody dogadywania się, jest tzw. huddle, czyli kółko – kiedy kluczowi negocjatorzy stają blisko siebie, otoczeni przepychającymi się pozostałymi delegatami. Wszyscy się tłoczą jak na bazarze, w rzeczywistości dyskutują najważniejsi, reszta stara się być jak najbliżej dla zachowania twarzy i ewentualnej akceptacji kompromisu wymyślonego przez liderów. Tak przyjęty deal staje się przedmiotem oficjalnych negocjacji, nie budząc już jednak zazwyczaj zbędnych emocji.

Cały ten teatr wielkiej, globalnej polityki odbywać się będzie, niestety, w cieniu zagrożenia terroryzmem. Manuel Valls, premier Francji, już zapowiedział, że wiele towarzyszących szczytowi imprez o charakterze manifestacji i festiwalu będzie odwołanych, a spotkanie w maksymalny sposób zredukowane do negocjacji dyplomatycznych. To niedobra wiadomość, bo właśnie organizowane równolegle do szczytu demonstracje, często o charakterze barwnych performance’ów i spektakli, dodają politycznym negocjacjom kolorytu i temperatury społecznych emocji. Stan nadzwyczajny jednak obowiązuje.

Polityka 48.2015 (3037) z dnia 24.11.2015; Świat; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Klimat szczytu"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną