Robinson patrzy na Piętaszka
Są uchodźcy wojenni i są uchodźcy ekonomiczni. Dlaczego traktujemy ich inaczej?
Miejsce: Bangkok. Czas: kilka tygodni temu. Rana Ahmad, lat 26, jest tu od trzech lat. Nielegalnie. Uciekł z Pakistanu za radą ojca. Rodzice Ahmada mieli małe gospodarstwo. Gdy polityczny klimat w kraju zaczął się psuć, sąsiedzi zażądali: – Wynoście się stąd! – i spalili im dom.
Rodzina Ranów należy do odłamu islamu, który nazywa się ahmadijja. Szacuje się, że jest ich w Pakistanie ok. 4 mln. Wierzą w prawdy wiary islamu te same co pozostali muzułmanie – z jedną różnicą. Sądzą, że niejaki Mirza Ghulam Ahmad, który działał pod koniec XIX w. jako religijny reformator, był wyczekiwanym mahdim, prorokiem. Ów reformator głosił, że wszystkie religie pochodzą od tego samego Boga i powinien zapanować między nimi pokój.
Pakistan nie uznaje ahmadich za muzułmanów. To problem, bo Pakistan jest oficjalnie państwem islamskim. Obowiązuje nawet prawo surowo zakazujące ahmadim podawania się za muzułmanów. Np. za wypowiedzenie pozdrowienia salam alejkum w miejscu publicznym ahmadi mogą trafić do więzienia. Podobnie za nazywanie swoich miejsc modlitwy meczetami. Ahmadich poddaje się represjom również w innych krajach islamskich, np. w Arabii Saudyjskiej. ONZ uznaje ich za ludzi prześladowanych; pomaga w uzyskaniu azylu i przesiedleniach.
Jakiś czas po kolejnej przeprowadzce, gdy nowi sąsiedzi odkryli, że rodzina Ranów to ahmadi, też ich wygnali. W kolejnej miejscowości ojciec otworzył sklep z ubraniami. W 2012 r. ktoś podłożył w sklepie ogień. Ranowie zostali bez środków do życia. Któż miałby prowadzić śledztwo w sprawie krzywdy wyrządzonej ahmadim? W końcu ojciec poradził Ahmadowi, żeby wyjechał z kraju.
Zła aura
Ahmad przyjechał do Tajlandii legalnie, ale wiza dawno już straciła ważność. Imał się różnych prac – w knajpach, na budowach.