„Dziś mogę z dumą ogłosić, że nasz kraj wkracza na drogę zmian. Powolnych i bolesnych zmian, ale pchających nasz kraj w dobrym kierunku” – tymi słowami do członków szerokiej koalicji Jedności Demokratycznej (Movimiento Unidad Democratica – MUD) zwrócił się w niedzielę w nocy lider opozycji, Jesús Torrealba, ogłaszając zwycięstwo w wyborach parlamentarnych.
Według wstępnych wyników Narodowego Kolegium Wyborczego MUD zdobył 99–100 miejsc w Zgromadzeniu, podczas gdy rządząca krajem nieprzerwanie od ponad półtorej dekady chávistowska PSUV będzie w nowej kadencji miała jedynie 46 mandatów (wciąż nie przeliczono głosów decydujących o podziale 22 mandatów, głównie w biedniejszych, rolniczych departamentach w głębi kraju). Komentatorzy zgodnie uznają tegoroczne wybory za historyczne – od objęcia przez Cháveza fotela prezydenckiego w lutym 1999 r. niesocjalistyczne ugrupowania znaczyły na wenezuelskiej scenie coraz mniej, z czasem lądując poza jej marginesem, określane wrogami „socjalizmu XXI wieku”, jak wenezuelski ustrój nazywał sam Chávez.
Jedną z najbardziej ikonicznych postaci walki tamtejszych demokratów z Chávezem był jeden z liderów opozycji, Leopoldo Lopez. Z wykształcenia prawnik, obyty na Zachodzie i szanowany przez europejskich i amerykańskich dyplomatów absolwent Harvardu, był dla reżimu Nicolasa Maduro (zastąpił na stanowisku prezydenta Cháveza po jego śmierci w 2013 r.) do tego stopnia niebezpieczny, że w mocno nietransparentnym procesie, pełnym prawnych niedomówień i słabo uzasadnionych oskarżeń władze skazały go na 13 lat więzienia za udział w podpaleniach i podżeganie do obalenia ustroju.
Lopez szybko stał się symbolem walki z administracją Maduro, również za granicą – jego wypowiedzi stały się nośne w mediach społecznościowych, cytatami z jego przemówień inspirowali się wenezuelscy dysydenci w Hiszpanii, Niemczech i USA. I choć Lopez pozostaje w izolatce w więzieniu w Ramo Verde, wielu z jego współtowarzyszy walki o demokrację już niedługo zasiądzie w parlamentarnych ławach.
O potencjalnym zwycięstwie MUD w niedzielnych wyborach mówiło się od dawna. Rząd Maduro notuje rekordowo niskie wskaźniki poparcia społecznego (w październiku dobrze o jego pracy wyrażało się jedynie 21 proc. Wenezuelczyków). Kraj jest pogrążony w chaosie i recesji ekonomicznej, której zapobiec nie są w stanie nawet gigantyczne wpływy z eksportu ropy naftowej. Dlatego też dla wielu obserwatorów latynoamerykańskiej polityki najważniejszymi kwestiami pozostawała sprawa terytorialnego rozkładu mandatów oraz stanowisko Maduro w przypadku coraz bardziej nieuchronnej porażki. W mediach – zarówno hiszpańsko-, jak i anglojęzycznych – pojawiały się spekulacje o możliwych nadużyciach ze strony PSUV lub nawet o ewentualnym nieuznaniu wyniku wyborów.
Nie dalej zresztą jak dwa miesiące temu sam Maduro ogłosił, że w obliczu recesji ekonomicznej i niepokojów społecznych rozważa sprawowanie rządów za pomocą – jak sam to określił – unii wojskowo-cywilnej. Zabrzmiało to jak zapowiedź wprowadzenia wojskowej dyktatury i całkowitej eliminacji opozycji. Sam prezydent nigdy nie rozwinął tego wątku ani też do niego nie wrócił, na Demokratów mimo wszystko padł jednak strach.
Co prawda Maduro już w nocy ogłosił, że wyniki wyborów uzna, stwierdzając, że „PSUV być może przegrało bitwę, ale na pewno nie całą wojnę”. Jednak inne głosy z jego środowiska mogą sugerować, że rząd będzie robić wszystko, by uniemożliwić demokratyczne reformy. Dotychczasowy przewodniczący Zgromadzenia, Diosdado Cabello, wprawdzie pogratulował MUD zwycięstwa, ale zaraz potem dodał, że w takim kształcie parlament może mieć spore problemy z funkcjonowaniem „w dotychczasowym trybie”, co może wskazywać, że siły rządzące będą starały się udowodnić malwersacje wyborcze przynajmniej w części okręgów.
A jest o co się bić – jeśli co najmniej 12 z 22 wciąż nierozstrzygniętych mandatów przypadnie opozycji. Będzie ona miała ona w Zgromadzeniu większość 2/3, co pozwoli zmienić konstytucję i najpewniej usunąć z niej zapisy o idei boliwariańskiej republiki opartej na pryncypiach socjalizmu.
Jednak nawet w obecnym kształcie MUD zyskał silne narzędzia legislacyjne. 100 mandatów wystarczy bowiem do złożenia wniosku o wotum nieufności dla prezydenckich ministrów oraz – być może przede wszystkim – ograniczenia mocy dekretów prezydenckich (tzw. leyes habilitantes), na których opierała się władza Maduro, a wcześniej Chaveza. Ponadto Demokraci zyskają moc decydowania o składzie Narodowego Kolegium Wyborczego, które często było gwarantem zwycięstwa socjalistów w wyborach, również poprzez regularne zmiany w podziale kraju na okręgi (w Wenezueli wiele biedniejszych, mniej zaludnionych okręgów, gdzie dominuje PSUV, wprowadza do Zgromadzenia niemal tyle samo deputowanych co gęściej zaludnione, demokratyczne okręgi wyborcze w dużych miastach).
Dopiero po zatwierdzeniu wyników ze wszystkich dystryktów będzie wiadomo, jaki ostateczny kształt przybrało zwycięstwo opozycji. Ciężko spodziewać się natychmiastowych zmian – Lopez raczej nie wyjdzie na wolność, a nowa większość nie opanuje 3-cyfrowej inflacji czy ogromnej korupcji w sektorze naftowym. Wenezueli grozi ponadto wyrzucenie z bloku Mercosur, co zapowiedział już nowo wybrany prezydent Argentyny, Mauricio Macri. Torrealba zapowiada jednak, że przy tak rosnącym poparciu dla demokratycznej opozycji Maduro nie dotrwa do końca kadencji w 2019 r.
Może zatem właśnie teraz socjalizm XXI wieku, a wraz z nim idea lewicowej unii całego kontynentu, wydaje z siebie ostatnie tchnienia.